Pochodzą z dobrych rodzin, nigdy nie weszli w konflikt z prawem. Z zimną krwią zamordowali swojego rówieśnika, a potem zabetonowali jego ciało
25 października 2017
Przez kilka dni szykowali się do „mokrej” roboty. Nie mieli zamiaru darować Mieczysławowi O. tamtego napadu. Jeden z nich stwierdził nawet, że trzeba „wyrwać chwasta”. Poczynili nawet pierwsze przygotowania: przynieśli do domku na Imbirowej dwa kije bejsbolowe, a w łazience skuli kawałek betonowej podłogi i wykopali tam półmetrowy dół, który miał być grobem dla Mietka. Żeby było im luźniej, wynieśli z pomieszczenia starą wannę i kilkaset metrów dalej wyrzucili ją z wiślanej skarpy. Teraz wszystko było już gotowe i mogli przystąpić do realizacji morderczego scenariusza.
Tragicznego dnia Piotr M. zastukał do drzwi Mieczysława O. z zaskakującą propozycją.
– Słuchaj stary, Andrzej na kilka dni wyjechał w Polskę, ale zostawił na melinie kilka porcji marihuany. Jakbyś chciał, to możesz ją sobie wziąć, bo mi na pewno nie będzie potrzebna.
Młodemu narkomanowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Nie spodziewając się żadnego podstępu, postanowił od razu skorzystać z nadarzającej się okazji. Razem z Piotrkiem M. i Felicjanem R. pojechali na ulicę Imbirową. Dotarli tam w lutowy wieczór, około godziny dziewiętnastej.
– Jak tylko wszedł do pokoju zaczęliśmy go bić drewnianymi kijami – Andrzej Z. niemal beznamiętnie relacjonował przebieg wydarzeń. – Wszyscy uderzaliśmy go po głowie, dlatego że mieliśmy go zabić. Mietek bełkotał coś niezrozumiałego, chyba próbował nas przepraszać.
W pewnym momencie katowany mężczyzna upadł na podłogę i próbował czołgać się do kuchni, by wyrwać się z rąk oprawców. Oni jednak nie dawali za wygraną.
– My cały czas go biliśmy – dalej opowiadał Andrzej Z. – Nie pamiętam, czy on coś wtedy mówił. Jak był już w kuchni wziąłem siekierę, która cały czas była w domu i dwa razy uderzyłem go w nogę. Potem każdy z pozostałej trójki podbiegał i bił go, gdzie popadnie.
– On cały czas czołgał się do drzwi wejściowych, ale my we czterech biliśmy go dalej – opowiadał Felicjan R. – Nikt z nas nie przestawał, ani na chwilę!
Mieczysław O. mimo kilkudziesięciu ciosów nadal żył. W pewnym momencie oprawcy zaprzestali bicia, zostawili zakrwawionego mężczyznę w kuchni i poszli do pokoju.
– Ani ja, ani Bartek i Piotrek nie chcieliśmy zadać tego ostatniego, śmiertelnego ciosu – zeznał Felicjan R.- Andrzej chyba to zrozumiał, bo wziął do ręki siekierę i poszedł do kuchni. Słyszałem bardzo dużo tych uderzeń…
– Kiedy mieliśmy już pewność, że Mieczysław O. nie żyje, razem z bratem i Felicjanem R. zaczęliśmy go zakopywać w dole, przygotowanym kilka dni wcześniej w łazience, natomiast Piotr M. zaczął zmywać zakrwawione podłogi – dodał Andrzej Z.
* * *
Następnego dnia czterej oprawcy znowu spotkali się w domku przy Imbirowej. Andrzej Z. postawił im piwo za – jak to stwierdził – „dobrą robotę”. Dwa dni później zapowiedział, że w razie gdyby policja wpadła na ich trop, nie muszą obawiać się żadnych konsekwencji, bo on wszystko weźmie na siebie. Tydzień później jeden z zabójców pochwalił się innym kompanom, że zabili Mietka.
Inny z kolei chwalił się, że Andrzej Z. „szalał z siekierą”, w efekcie czego zamordowali Mieczysława O.
Informacja o dokonanym zabójstwie szybko rozeszła się wśród kilkunastu młodych ludzi na warszawskim Ursynowie. I chyba dlatego policja tak szybko natrafiła na trop podejrzanych o dokonanie tej zbrodni. Rzadko zdarza się sytuacja, kiedy nie mając ciała denata prowadzący śledztwo mają wytypowanych sprawców. Całą czwórkę zatrzymano w ciągu kilkunastu godzin, a pierwsze przesłuchania pozwoliły na odtworzenie niemal wszystkich szczegółów tragedii.
Motywacje
– Nasze kontakty z Mieczysławem O. ograniczały się do spotkań na podwórku i krótkich, nic nie znaczących rozmów – zeznał podczas pierwszego przesłuchania Felicjan R. – On był ode mnie o rok starszy, mieszkaliśmy w sąsiednich blokach. Bardzo rzadko odwiedzaliśmy się w domach, równie rzadko razem chodziliśmy na imprezy. To były poprawne kontakty towarzyskie, na pewno nie miałem z nim żadnych konfliktów. Niemal wszyscy dookoła wiedzieli, że Mietek ma trochę pomieszane w głowie i leczy się u psychiatry. Były takie dnie, że w ogóle nie mogłem się z nim dogadać, chyba zażywał jakieś leki psychotropowe.
– Mietek często przychodził do wynajmowanego domku przy ulicy Imbirowej – lakonicznie stwierdził Andrzej Z. – Znałem go wprawdzie wcześniej z widzenia, ale nie wiedziałem nawet, jak się nazywa.
Młodszy od niego o rok Bartek tylko dlatego uczestniczył w zabójstwie, gdyż brat poprosił go, aby pomógł pobić jednego narkomana, który ukradł mu marihuanę o wartości kilkudziesięciu złotych. Jak zeznał w trakcie dochodzenia: „chciałem chronić brata, któremu groziło niebezpieczeństwo”
Piotr M., mieszkający w tym samym bloku co i zamordowany, już od dawna miał z nim „na pieńku”. Przed rokiem doszło między nimi do awantury podczas zabawy sylwestrowej. Mietek wziął jakieś psychotropy, popił je alkoholem i dostał „małpiego” rozumu. Piotr M. próbował razem z kolegami odprowadzić go do domu kilka pięter niżej. Nie pamięta, dlaczego na klatce schodowej pokłócili się i razem z kolegami pobił Mietka – na tyle dotkliwie, że ten trafił na kilka dni do szpitala. Od tamtej pory omijał go „wielkim” łukiem. Przestał nawet jeździć windą, byle tylko nie wchodzić Mietkowi w drogę.
– Przestałem nawet palić marihuanę, aby mieć jasność umysłu na wypadek, gdyby O. któregoś dnia mnie zaatakował – niemal chwalił się podczas przesłuchania. – On był moim największym wrogiem i dlatego koledzy wiedzieli, że zgodzę się pobić Mietka. W domku na Imbirowej byłem mimowolnym świadkiem, jak O. przystawił Andrzejowi nóż do gardła i zażądał wydania narkotyków. Kilka dni potem Andrzej powiedział mi, że ma plan ukarania narkomana i spytał mnie, czy zgodzę się wziąć udział w jego pobiciu. Było to dla mnie bardzo dobre rozwiązanie dla zakończenia tego konfliktu i dania mu nauczki, dlatego chętnie się zgodziłem.
Decyzja Temidy
Dla policji to było krótkie, wręcz błyskawiczne śledztwo. Od ujawnienia ciała Mieczysława O. do zatrzymania podejrzanych minęło półtorej doby. Zatrzymani nie mataczyli w śledztwie, wyrazili skruchę.
– Żałuję tego, co się stało – stwierdził Piotr M. – Sprawa wymknęła się spod kontroli i nie wiedziałem, że to tak się skończy.
* * *
W tej bulwersującej sprawie w listopadzie 2006 roku przed Sądem Okręgowym w Warszawie zapadł wyrok. Czterej młodzi mężczyźni, zasiadający na ławie oskarżonych, usłyszeli taki sam wyrok – 25 lat pozbawienia wolności. Wcześniej prokurator zażądał dla nich dożywocia.