Pod koniec lipca 1974 roku Chris Boyce zaczynał niespodziewaną karierę w samym centrum amerykańskiego wywiadu satelitarnego… cz. 3/6
21 czerwca 2019
Jego pracodawcy zdawali się wiedzieć więcej o jego losie niż on sam. Imponujące zabudowania kompanii TRW, z zewnątrz wyglądające jak twierdza, wewnątrz zaś jak nowoczesny college, zwieńczone były tajemniczą błyszczącą kopułą, przypominającą planetarium.
Przez co najmniej kilka miesięcy Chris nie miał pojęcia nad czym się tam pracuje i jaki wytwarza produkt. Już podczas serii pierwszych rozmów kwalifikacyjnych jego przyszli zwierzchnicy dali mu wyraźnie do zrozumienia, że z tą pracą związany jest wymóg przestrzegania tajemnicy i niezadawania pytań. Toteż gdy matka Daultona pytała grzecznościowo o jego nowe zajęcie, Chris odpowiadał:
– To nic szczególnego. Wielka nuda. Przekładam tylko papiery z miejsca na miejsce, a czasem sprzątam.
I rzeczywiście nie kłamał. Przez pierwsze kilka miesięcy pracował w dziale kontrolującym prawidłowy przepływ tajnej dokumentacji, co polegało na wyjątkowo monotonnym przekładaniu teczek z plikami papierów z biurka na biurko lub z sejfu do sejfu. Pod koniec dnia jako najmłodszy pracownik musiał się upewnić, czy nic nie pozostało na podłodze i czy powierzchnie biurek znajdują się w porządnym stanie. A więc rzeczywiście również sprzątał.
Chris strzegł jednak pilnie tajemnic służbowych. Nauczono go zasad poruszania się po terenie firmy, przechodzenia przez liczne punkty kontrolne, pokazywania identyfikatora niemal na każdym kroku. Zagrożono dotkliwymi konsekwencjami w przypadku wyniesienia czegokolwiek na zewnątrz. Otrzymał przeszkolenie na temat amerykańskiego ustawodawstwa antyszpiegowskiego. Z taśmy puszczono mu instruktażowe historie o próbach wykradania tajemnic podejmowanych przez wywiad radziecki. „Komunistyczni agenci czyhają na każdym kroku – mówił z taśmy ciepły kobiecy głos. Choć nie bez trudu, zdołali wplątać w swe sieci naszego człowieka z zakładów w San Diego. Skusiły go ogromne pieniądze. Kopiował tajne dokumenty na ksero i wysyłał je służbową pocztą na pewien adres na Wschodnim Wybrzeżu. Aż tu raz pomylił adres i przesyłka wróciła do firmy. Za zdradę kraju otrzymał dożywocie”.
Chris słuchał tego szkoleniowego przynudzania bez większego zainteresowania, bo przecież wszystko to było tak odległe od jego głównych celów szybkiego zarobienia pieniędzy, uniezależnienia się od rodziny i studiowania prawa. Jeszcze nie wiedział, że jego zwierzchnicy planują dla niego zupełnie inną karierę. W ich ocenie był dla firmy idealnym nabytkiem, spełniającym wszystkie kryteria: syn byłego agenta FBI; młody patriota o nieposzlakowanej moralności; świetna powierzchowność, w wyglądzie osobistym ani śladu hipisowskich naleciałości; inteligencja znacznie powyżej przeciętnej. Teczka z dokumentacją Chrisa powędrowała do głównej siedziby CIA w Langley w stanie Wirginia. Agenci federalni sprawdzili całą przeszłość jego rodziny, przeprowadzili wywiady z jego nauczycielami, księżmi i sąsiadami. Rezultaty prześwietlenia osoby Chrisa okazały się dla niego nad podziw pomyślne.
15 listopada 1974 roku został zakwalifikowany do wąskiej grupy wyższego wtajemniczenia i otrzymał awans: stanowisko w rejonie znanym w TRW jako Black Vault (Czarny Sejf).
W roli przestępcy
Tymczasem Daulton popadał w piętrzące się kłopoty. Dopadały go konsekwencje jego powszechnie znanej bezmyślności i arogancji. Wchodząc w narkotykowy biznes zdawał się nie rozumieć, że staje się przestępcą, a konsekwencje spadną na niego wcześniej czy później.
Po raz pierwszy stało się to na początku lutego 1972 roku, kiedy policja przyłapała go na sprzedaży marihuany pod szkołą. Ponieważ był dotychczas nienotowany, prokurator obniżył kwalifikacje jego czynu, z rozpowszechniania do zaledwie posiadania narkotyku. Musiał jednak stawić się w sądzie i ponieść konsekwencje. Mógł otrzymać karę rocznego aresztu, jednak na rozprawie jego obrońca powołał się na fakt, że Daulton rozpoczął w semestrze zimowym studia w Whittier College, szacownej uczelni ukończonej w przeszłości przez takich dygnitarzy, jak prezydent Richard Nixon. Fakt studiowania miał zaświadczać o stabilizacji życiowej podsądnego, dlatego sędzia zawiesił wyrok na trzy lata. Ostrzegł jednak Daultona, że przy następnej wpadce już nie uniknie długiego pobytu w celi.
Daulton wcale się tym nie przejął. Szczęśliwy, że tak łatwo uniknął kary, już wiosną porzucił studia. Zaliczył tym samym na krótko trzeci z kolei college. Na koncie miał również co najmniej pół tuzina równie nieudanych prób stałego zatrudnienia. Takie krótkotrwałe zajęcia, jak doręczyciel towarów z supermarketu, agent sprzedaży usług telefonicznych, instalator szafek kuchennych, pracownik działu wysyłek czy pomocnik przy czyszczeniu i naprawie jachtów nie przynosiły nawet części dochodów, uzyskiwanych ze sprzedaży narkotyków.
Dlatego pierwsza wpadka wcale go nie wystraszyła i nie zniechęciła do zarabiania wielkich pieniędzy. Wręcz przeciwnie: rozwinął interes, zatrudnił uczniów, ulepszył sieć dostawców. Latem 1973 roku zarabiał już do dwóch tysięcy dolarów tygodniowo, jednak zawsze odczuwał głód gotówki, co jeszcze bardziej dopingowało go do rozwijania usług.