Podczas kontroli granicznej celnicy zajrzeli do walizy profesora i wśród innych towarów znaleźli hurtowe ilości „artykułu pierwszej potrzeby”
24 października 2017
Jakież było zdumienie współpasażerów z przedziału – ba, z całego wagonu, gdy podczas kontroli granicznej celnicy w walizie pana profesora znaleźli… kondomy! Kondomy – dodajmy – w ilości aż dwu tysięcy sztuk!
Obiektem powszechnych westchnień w socjalistycznym raju były Peweksy – sklepy z zachodnią odzieżą, kosmetykami i delikatesami, gdzie kupować można było tylko za walutę zachodnią lub stanowiące jej zamiennik bony towarowe. Nikt co prawda nie sprawdzał, czy owe dolary i bony nabyto w sposób legalny, czy od cinkciarzy, lecz na zakupy w Peweksie i tak nie każdy mógł sobie pozwolić.
O wiele bardziej opłacalne, choć ryzykowne były zagraniczne wycieczki turystyczne. Z Turcji przemycano kożuszki, skórzane kurtki i zachodnie ciuchy, z Jugosławii i Węgier – modne fatałaszki i markowe alkohole, z NRD – poszukiwane na polskim rynku obuwie, zwłaszcza „salamandry”, aparaty fotograficzne i sprzęt RTV, z ZSRR – kawior i koniaki. A ze wszystkich nieomal wycieczek nasi rodacy szmuglowali dolary i złoto.
Mankamentem indywidualnego „handlu zagranicznego” było wiążące się z nim ryzyko wpadki. Przepisy celne zawierały długą listę towarów, których wywozić ani wwozić nie było wolno, a co do wielu innych towarów obowiązywały normy ilościowe. Tymczasem każdy przemytnik wiedział doskonale, że na zarobek można było liczyć wyłącznie wówczas, gdy się te dozwolone normy znacznie przekraczało. Gdy walizki i toboły „turysty” zawierały zakazane towary w ilościach handlowych zapewniających godziwy zysk, turysta mógł zaopatrzyć się w towary pożądane w kraju i podwoić zarobek. Każdy wiedział, że najbardziej opłaca się inwestować w dolary i złoto.
Ofiara losu
W powiatowym mieście na Dolnym Śląsku Arkadiusz P., nauczyciel matematyki w szkole średniej, cieszył się powszechnym poważaniem, głównie z racji tego, że w odróżnieniu od większości mieszkańców miasta i ogółu licealnej ciemnej masy miał w małym palcu wszelkie zawiłości geometrii, algebry i trygonometrii, o kombinatoryce i tajemniczych całkach nie wspominając. Profesor mądrości owe wyjaśniał w sposób zrozumiały najwyżej dla jednego czy dwóch uczniów w klasie, co jeszcze bardziej podnosiło prestiż mrukliwego pedagoga.
Arkadiusz P. był mężczyzną postawnym i dość przystojnym, pozbawionym nałogów i nieuganiającym się za spódniczkami, przez co wszystkie przyjaciółki Genowefy uważały ją za prawdziwą szczęściarę. Sama Gienia P. była jednak zgoła odmiennego zdania. Nikt lepiej od niej nie znał jej męża, który w jej mniemaniu był zupełną ofermą i ofiarą losu.
Podczas gdy mężowie koleżanek potrafili załatwić talon na upragnionego malucha, załapać się na wyjazd w charakterze opiekuna młodzieży na Węgry lub zaklepać wczasy nad Morzem Czarnym, Arkadiusz ani myślał o takich rzeczach. Po odbębnieniu obowiązkowych godzin w szkole i obiedzie w szkolnej stołówce, piechotą maszerował do domu na drugim końcu miasta, przebierał się w wytarte sztruksowe spodnie i szedł na działkę, skąd wracał do zagraconego M-3 dopiero o zmroku.
Narzekania żony nie robiły na nim większego wrażenia. Nie obywało się bez nich ani jednego dnia. Przy kolacji Gienia regularnie wylewała swoje żale i pretensje do męża.
– Spotkałam dziś sekretarkę z twojej szkoły. Podobno Kryśka od wuefu na swoje imieniny postawiła wszystkim kanapki z kawiorem i szampana?
– Owszem, ale ja nie zabawiłem tam długo, najwyżej kwadrans – tłumaczył się mąż.
– Mnie nie chodzi o to, ile kawioru zjadłeś, tylko skąd Kryśka miała takie frykasy? Pensję ma taką samą jak ty, jej Zenek też. Ale on w odróżnieniu od ciebie nie zajmuje się pieleniem pietruszki. W zeszłym roku był dwa razy w Jugosławii i z pięć razy w NRD. No i stać ich na wszystko!
– Ciekaw jestem, co powiesz, jak Zenek wreszcie wpadnie? Przecież przemyt jest nielegalny i za to można trafić za kratki!
– Głupiś. Wszyscy wokoło handlują. Żona kierownika naszej apteki pojechała zwiedzać Budapeszt, a za przywiezione dolary nowy segment kupili i pralkę automatyczną!
Inspiracja
W znajdującej się w samym rynku aptece, w której pracowała pani Genowefa, stałe klientki chętnie dzieliły się poufnymi informacjami i smakowitymi ploteczkami. Właśnie od jednej z klientek Genowefa P. dowiedziała się, jak łatwo i przyjemnie zarabia się na „obustronnie korzystnej wymianie międzynarodowej”. Barbara Z., stała klientka, pojawiła się przed okienkiem tuż po otwarciu apteki i konfidencjonalnie nachyliła się do farmaceutki.
– Pani Gieniu, chciałabym kupić dość dużą ilość prezerwatyw, ale dyskretnie – szepnęła, chociaż w aptece nie było nikogo poza nimi dwiema.
– Nie ma sprawy – uśmiechnęła się pani Gienia. – Ile pani chce? Dziesięć, dwadzieścia?
Barbara Z. zatrzepotała rzęsami.
– Nie, trochę więcej… A właściwie dużo więcej… Ile pani ma?
– Zaraz sprawdzę… Będzie koło 300 sztuk. Dopiero za trzy dni uzupełnią nam towar – szybko liczyła pani Gienia.
– Wezmę wszystkie, ale kupiłabym jeszcze drugie tyle jak przyjdzie towar.
Pani Gienia zbaraniała. Sześćset prezerwatyw?
– Wszystko pani opowiem przy okazji. Ale na razie cicho sza… – Barbara Z. urwała, bo do apteki weszła para staruszków.