Podczas kontroli granicznej celnicy zajrzeli do walizy profesora i wśród innych towarów znaleźli hurtowe ilości „artykułu pierwszej potrzeby”
24 października 2017

Cierpliwość Genowefy P. została wystawiona na nie lada próbę, gdyż szczegóły dotyczące tego nietuzinkowego zakupu mogła poznać dopiero ponad trzy tygodnie później, gdy Barbara Z. pojawiła się w aptece. Była wypoczęta i opalona. Dobrym zwyczajem poczekała, aż zostaną same, po czym wręczyła zdumionej pani Gieni elegancko zapakowane pudełko.
Pani Gienia krygowała się nieco, ale prezent przyjęła. Barbara Z., uśmiechając się tajemniczo, wyciągnęła w stronę farmaceutki opaloną rączkę, na której błyszczał złoty pierścień z ogromnym topazem.
– Widzi pani? To za te prezerwatywy! Jakby pani wybierała się na Krym, to tylko kondomy!
Genowefa P. tylko westchnęła. Na Krym? Dobre sobie! Na wczasy jeździli co roku z dziećmi do Kołobrzegu, gdzie mieszkała siostra Arkadiusza.
Najlepszy towar pod słońcem
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności i do Genowefy wreszcie uśmiechnął się los. Przy dobieraniu grupy pasażerów osławionego „pociągu przyjaźni” do ZSRR jedno miejsce przypadło przedstawicielowi szacownego grona pedagogicznego liceum, a konkretnie – Arkadiuszowi P. Ten wcale się do wycieczki nie palił, natomiast jego małżonka szalała ze szczęścia.
– Raz, że to kosztuje tyle co nic, a dwa, że na pewno nie będą was trzepać na granicy! A ja ci wszystko przygotuję i wytłumaczę, co i jak!
Arkadiusz P. zżymał się i kręcił głową, gdy jego małżonka upychała w walizie cztery pary dżinsów krajowej produkcji, a oprócz tego zakupione w Peweksie wranglery i kilkadziesiąt pudełeczek kremu Nivea. Ale na widok dwu pokaźnych paczek prezerwatyw nie wytrzymał i głośno zaprotestował.
– Chyba sobie żartujesz! Komu ja te kondomy opchnę?
– Komu? Każdy kupi! To najlepszy towar pod słońcem! Patrz, tu masz na kartce ceny w rublach, nie opuszczaj ani grosza! A w drodze powrotnej złoto dobrze schowaj! – napominała małżonka.
Szacowny pedagog westchnął i już się dłużej nie opierał. Z doświadczenia wiedział, że jak jego małżonka zdecyduje, tak musi być, i kwita. Tylko jak on ma te kondomy sprzedać? Na samą myśl o czekających go perypetiach oblewał go zimny pot.
Trochę raźniej poczuł się dopiero w czasie podróży. Już po kilku kwadransach i paru kieliszkach czystej temat „wymiany towarowej” pojawił się wśród jej uczestników w sposób oczywisty i naturalny. Arkadiusz, chociaż z zasady niepijący, dał się namówić na kielicha, bo na myśl o zapakowanych do walizki prezerwatywach robiło mu się na przemian zimno i gorąco. Lecz alkohol pomógł o tyle, że matematyk jakoś mniej gryzł się zajmującą trzy czwarte walizki kontrabandą.
Zaszumiało mu od tego kielicha w głowie, ale gdy zagryzł usłużnie podsuniętym kiszonym ogóreczkiem i pachnącą czosnkiem kiełbasą, wypił jeszcze jeden kieliszeczek, a potem kolejny… Nienawykły do alkoholu nauczyciel ziewnął szeroko raz i drugi, podłożył sobie pod głowę chudą wagonową poduszkę i po chwili zapadł w pijacki sen, mrucząc coś pod nosem i pochrapując. Spał tak ładnych kilka godzin, nieświadom tego, co się wokół niego dzieje. A działo się, oj, działo! Nie czekając na ostatnią chwilę, pasażerowie pociągu zaczęli przygotowywać się do zbliżającego się nieuchronnie spotkania z celnikami.
– Panie Tadziu, ile pan ma dżinsów? Tylko dwie pary? No to super. Podrzuciłbym panu ze dwie pary moich, a w zamian wezmę od pana tych kilka sweterków…
– Sweterki to jeszcze ma pani Basia z trzeciego przedziału, trzeba biedaczce pomóc. Wrzuci pan między podkoszulki, to celnik nawet nie zauważy.
– A ja chętnie wymienię dżinsy na peruki. Jakby mi tak panowie wzięli chociaż po jednej sztuce, to mogę u siebie schować jakieś wranglerki i kosmetyki.
– A co z panem Arkiem? Śpi, zamiast przepakować co trzeba!
– Eee, zostawcie go w spokoju. Gdzieżby tam pan profesor brał towar na handel?
Jakież było więc zdumienie współpasażerów przedziału – ba, całego wagonu, gdy podczas kontroli granicznej celnicy zajrzeli do wypchanej walizy pana profesora i wśród innych towarów natknęli się na kondomy! Kondomy – dodajmy – w ilości aż dwu tysięcy sztuk!
Celnicy cmokali i kręcili głowami, bo w pociągu przyjaźni podobna afera zdarzała im się raczej rzadko. Chętnie przymknęliby oko, gdyby pan Arkadiusz miał prezerwatyw powiedzmy kilkadziesiąt czy nawet sto. Dwa tysiące sztuk przemycanych kondomów to jednak było o wiele więcej, niż przewidywały normy przyjaźni polsko-radzieckiej. Celnicy sporządzili więc stosowny protokół, poinformowali purpurowego ze wstydu nauczyciela o grożącej mu odpowiedzialności karnej i na koniec przemycany towar skonfiskowali.
Taki wstyd!
Wycieczka, która tak fatalnie się zaczęła, była dla Arkadiusza P. jednym pasmem tortur. Wiedział, że po powrocie do domu czekało go najpewniej wiele tygodni narzekań zawiedzionej połowicy. Do czego zdolna jest rozjuszona pani Gienia wiedział doskonale. Ale czekające go awantury były niczym wobec zachowania współpasażerów, którzy rzecz całą roztrząsali przy każdej okazji. Historia o konfiskacie prezerwatyw w mig obiegła cały pociąg. Uczestnicy wycieczki to dopytywali profesora o szczegóły, a to znów próbowali go pocieszać i podtrzymywać na duchu.
Po powrocie z wycieczki o przygodzie Arkadiusza P. błyskawicznie usłyszało całe miasteczko. Jego historia wzbudziła zrozumiałą sensację. W efekcie na grube żarty pozwalali sobie nawet uczniowie, wypisujący na tablicy niestosowne uwagi, a profesor, dotąd nazywany Pitagorasem, zyskał wśród szkolnej dziatwy ksywę „Kondom”.
Pana Arkadiusza czekały ponadto przykre spotkania z policją, a nawet prokuratorem. Ostatecznie całą sprawę umorzono, biorąc pod uwagę niską szkodliwość czynu.
Na zakończenie tej wstydliwej sprawy nauczyciela dyskretnie poproszono, by w najbliższych latach raczej nie wybierał się na wycieczki zagraniczne. Ale to była akurat ostatnia rzecz, na którą Arkadiusz P. dałby się raz jeszcze namówić.
Barbara Marcinkowska