Podobno okazja czyni złodzieja a ukraść można dosłownie wszystko. Czy bielizna byłaby atrakcyjnym łupem, dla którego warto ryzykować?
20 stycznia 2019
Z gazet można wnosić, że w Warszawie przed powstaniem listopadowym działali zręczni doliniarze, pajęczarze i inni mistrzowie łomu i wytrycha.
O owych „pajęczarzach”, jak określano złodziei specjalizujących się w kradzieży bielizny suszącej się na strychach, głośno być musiało w drugiej połowie XVIII wieku, skoro już wtedy w złodziejskim slangu używane było określenie: „obmieść pajęczynę” właśnie w takim znaczeniu. Teraz „obmiatanie pajęczyny” musiało się rozwinąć na dobre, skoro „Kurier Warszawski” na początku marca 1831 roku informował, że nieliczne tylko domy w mieście w tym czasie „uniknęły uszczerbku w bieliźnie”.
„Pajęczarze” rzadko wpadali w ręce stróżów prawa, bo gazety pisały o takich przypadkach jak o niecodziennym wydarzeniu. „Kurier Warszawski” bodajże po raz pierwszy dopiero w 1845 roku doniósł o schwytaniu sześcioosobowej szajki takich właśnie specjalistów. Ujął ich patrol policyjny przechodzący przez Rynek Starego Miasta, zaalarmowany przez mieszkańców jednej z posesji, że złodzieje ukradli bieliznę ze strychu. Znaleziono ich w opuszczonym domu z dowodami winy.
Tu patrol zaalarmowano, bo sami „drewniacy” i „faraoni”, jak w tych latach warszawski ludek przezywał policjantów, z własnej inicjatywy „pajęczarzy” raczej nie śledzili. Drwiły sobie z tego, mimo cenzury, pisma humorystyczne, jak „Kolce”, które w końcu lat osiemdziesiątych zamieściły wierszyk:
Pan „stojący”, siedząc w szynku,
Miał wciąż senną strasznie minę,
Karpik z Płotką zaś na górze –
obłuskali pajęczynę…
W 1847 roku „Kurier” powiadomił o złapaniu złodziejki bielizny. Kradzieży dokonała, dwukrotnie już karana więzieniem, 20-letnia Katarzyna Nowacka, która otworzyła wytrychem strych i skradła bieliznę wartości 114 złotych. Gdy ją ujęto, miała przy sobie 11 „szperaków”, jak złodzieje nazywali wytrychy.
„Pajęczarstwo” najczęściej stanowiło domenę złodziejaszków o raczej niewielkich ambicjach. Traktowano je jako kradzież okazjonalną, dobrą dla początkujących „koników”; kto je jednak uprawiał zawodowo, mógł liczyć na dobry zysk, bo bielizna wówczas była w cenie. „Kurier” podał w końcu stycznia 1845 roku, że złodzieje, po ukręceniu kłódki w drzwiach prowadzących na strych, skradli bieliznę wartą aż 150 rubli srebrem! Co prawda poszkodowany mógł zawyżyć poniesione straty, co pewnie zdarzało się dość często. W 1844 roku władze postanowiły bowiem, że wartość rzeczy skradzionych, gdy je odzyskano, szacował taksator, jeśli zaś przepadły bez śladu – wystarczało oświadczenie pokrzywdzonego właściciela.
Często za „obmiatanie pajęczyny” brali się złodzieje, którzy kradli wszystko, co wpadło w rękę. Przykład 18-letniego czeladnika kominiarskiego – o którym pisał „Kurier Warszawski” w 1848 roku – był bardzo typowy. Ukradł „spod zamknięcia” wieprza przy ulicy Mariensztat, odsiedział za to 3 miesiące w Arsenale i zaraz po wyjściu na wolność ściągnął ze strychu bieliznę, na czym znów go przyłapano. Zwraca uwagę zawód, jaki podał złodziej. Na ogół wymyślali pierwszy lepszy, by nie uchodzić za włóczęgów, ten jednak powiedział szczerze: pomocnik kominiarza, co wzięto za dobrą monetę. Smaczek tkwi w tym, że „kominiarz” znaczyło w więziennym slangu tyle co „pajęczarz”. Zdarzało się, że sprawca kradzieży podawał zawód „krawiec”, a w języku złodziejskim oznaczało to kieszonkowca, który ostrym nożem pruł kieszenie. Była to metoda „na reskę” zwana w późniejszych latach „na brzytewkę”.
Kradzież bielizny ze strychów była utrapieniem miasta i przez cały XIX wiek, i później, zwłaszcza że w tych przypadkach policja najrzadziej chwytała sprawców. Mokra bielizna – mówiło się w tych latach –„bardzo często dosychała na Wołówce lub Za Żelazną Bramą, targowiskach tandety, gdzie „spylano trefne ciuchy”, jak już w połowie XIX wieku określano kradzioną garderobę i bieliznę.
„Pajęczarstwo” było kradzieżą raczej sezonową; dokonywano jej jesienią i zimą, gdy bielizna schła długo i można było wcześniej spokojnie dokonać rozpoznania. Uprawiali ją też, po swoim głównym sezonie, „lipkarze” (od „lipko” – okno), działający – ze względu na otwarte okna – przede wszystkim latem, jak i gorszej kategorii „doliniarze”, którzy mogli grasować na większą skalę też tylko w miesiącach letnich. Można jednak przypuszczać, że niektórzy złodzieje uczynili sobie z niego specjalność, której trzymali się z pokolenia na pokolenie. Satyrycy z końca XIX wieku pisali żartobliwie o pajęczarzach, że są to „wyższe sfery złodziejskiego fachu”, jako że operowali zawsze na „górze”, jak w tamtych czasach nazywano strychy (mówiło się: powiesić bieliznę na górze; SM), w przeciwieństwie do „doliniarzy” („dolina”- kradzież kieszonkowa).
Stanisław Milewski