Pozbył się kochanki i zamordował żonę. Jej ciało ukrył pod podłogą własnego domu. Zgłosił się na policję, by przyznać się do podwójnego morderstwa
20 sierpnia 2017
Babci Jasi śniło się, że pod drewnianymi belkami podłogi w mieszkaniu zięcia grasują szczury. Już sama zresztą nie wiedziała, czy to sen, czy naprawdę słyszała chrobotanie. Odgłosy nasiliły się zwłaszcza po wigilii, na którą zięć Janusz zaprosił ich właśnie do tego pokoju.
Była przepiękna choinka, dwanaście potraw i kolędy. I tylko babcia jakoś nie mogła uwolnić się od złego nastroju. Coś jakby dusiło ją w środku, a w pomieszczeniu gdzie świętowali, wyczuwała złowrogie zimno – jak w kostnicy. Janusz przy kolacji wigilijnej co jakiś czas ocierał łzy. Mówił, że jej przebaczył. Babcia jednak nie wierzyła w te zapewnienia, podobnie jak w to, że dziwne odgłosy spod podłogi to tylko sen. Nie mogła uwierzyć również w to, że jej ukochana wnuczka Kasia zostawiła męża i dziecko i uciekła do innego mężczyzny.
Podczas wigilijnej kolacji mało rozmawiali o Katarzynie. Wszyscy robili dobrą minę do złej gry. Po co podrażniać niezabliźnione jeszcze rany? Barbara W., matka Kasi i teściowa Janusza, z trudem przyjęła do wiadomości fakt, że jej rodzona córka opuściła męża i 3–letnie dziecko, by związać się z innym mężczyzną. Jak mogła tak haniebnie postąpić? Choć trudno było w to uwierzyć, SMS-y, które przysyłała nie kłamały.
Barbarze W. zawsze wydawało się, że dobrze zna swoją córkę – życie jednak pokazało, że nawet najbliższych nie można być stuprocentowo pewnym. A przecież Kasia tak bardzo kochała 3-letniego Mateuszka. Mówiła do niego „mój książę”. Wprost niewiarygodne, by była w stanie zostawić swoje dziecko.
Zniknęła jakoś kilka tygodni przed świętami. Nagle. Pewnego ranka teściowa zastała Janusza z bardzo smutną miną. Powiedział jej, że ich małżeństwo się rozpadło. Pokazał SMS-a, który Katarzyna mu wysłała. Pisała, by jej nie szukać i że do domu już nie wróci. Zakochała się w obcym mężczyźnie a ich małżeństwo było pomyłką. Jeszcze tego samego dnia wysłała wiadomość także do matki: Opiekuj się Mateuszkiem. Nic się nie przejmuj. Wszystko jest dobrze. Nie dzwoń do mnie – i tak nie odbiorę.
Elektryczny romans
Janusz i Kasia mieszkali na parterze piętrowej poniemieckiej kamienicy w małej miejscowości na południu Polski. Na górze mieszkała teściowa mężczyzny ze swoją matką. Ojciec Kasi już nie żył. W domu było biednie, ale swojsko. Wkrótce po ślubie na świat przyszło dziecko – mały Mateuszek. 25–letnia Katarzyna zakochała się w dziecku bez pamięci.
Janusz – z wykształcenia elektryk – nie mógł znaleźć stałej pracy. Jako „złota rączka” imał się różnych dorywczych zajęć – a to naprawił komuś instalację elektryczną, a to zrobił elektrykę w samochodzie. Zdarzało się, że w domowym budżecie była pustka, a przecież malucha trzeba wykarmić. Tygodniami bazowali więc tylko na skromnej pensji teściowej – z nocnych zmian w piekarni.
Wraz z prozą codzienności, ulotniła się małżeńska namiętność. W łóżku „młodych” wiało nudą. Nie kochali się zbyt często. Kasia była zbyt zaabsorbowana synkiem, by myśleć „o tych sprawach”. Janusz z kolei łapał się na tym, że żona przestała być dla niego atrakcyjna. Zaczął fantazjować o namiętnym seksie, którego już dawno nie zaznał. Nie wiedział nawet kiedy, ale zapragnął kochanki.
Wiolettę H. poznał wykonując zlecenie w oddalonej o 20 km wsi. Miał tam naprawić instalację elektryczną. Na miejscu spotkał właśnie ją – prawdziwą seks – bombę o dużych piersiach i odpowiednio zaokrąglonej figurze. Gdy zapukał do drzwi, otworzyła mu kobieta świadoma swoich walorów – ubrana w obcisłą bluzeczkę, z mocnym makijażem: kreską pod oczami i szminką na ustach w kolorze rubinowym. Janusza owiała woń silnych damskich perfum.
Tego przedpołudnia, oprócz naprawienia elektryki wypił także kawę, którą zrobiła „pani Wiola”. Szybko zresztą przeszli na „ty”. Oboje czuli tzw. chemię. Na zakończenie wymienili się numerami telefonów. Nie pamiętał już nawet, kto zadzwonił pierwszy, w każdym razie spotkali się ponownie.
Wkrótce wybuchła wielka namiętność. Mąż Wioletty H. – 45–letni magazynier – jak sama przyznała, nie miał już ochoty na „te sprawy”, a ona była młoda i chciała jeszcze korzystać z życia. Janusz zrewanżował się opowieścią o swojej Kasi, która całą swoją uwagę poświęcała dziecku. Oboje, nieusatysfakcjonowani seksualnie, jechali na jednym wózku. No i oboje zdradzali.
Jak prowadzić podwójne życie, by nie wyszło ono na jaw? Najważniejsza w zdradzie jest logistyka. Mieszkańcy dużych miast mają o wiele łatwiej – mogą się zaszyć gdzieś w wynajętym apartamencie czy pokoju hotelowym. Szansa spotkania kogoś znajomego? Minimalna. Na prowincji jest jednak z tym dużo trudniej. We wsi Janusza nie było żadnych pokojów do wynajęcia, a pokazanie się tam z kochanką wiązało się z ogromnym ryzykiem. Z kolei w miasteczku, gdzie Wiola pracowała jako fryzjerka, był tylko jeden przydrożny hotel. Janusz już nawet planował namiętną noc, gdy skojarzył, że recepcjonistka to dobra koleżanka jego Kasi. A więc i ta możliwość odpadła.
Gdy nadeszło lato wpadł na pomysł spotkań w plenerze. Mniej więcej w połowie drogi między ich miejscowościami znajdowało się mało uczęszczane jeziorko – po dawnej żwirowni. Świetnie znał to miejsce, bo czasem przychodził tu na ryby. Wiola z entuzjazmem przystała na propozycję randki na łonie natury.
Uprawiali seks w lasku nieopodal jeziora i w samochodzie. Okazało się, że pod tym względem pasowali do siebie idealnie. Wioletta spełniała oczekiwania Janusza w stu procentach. Prezentowała wszystko to, czego brakowało jego żonie. Była bezpruderyjna i lubiła agresję. No i miała niespożyty apetyt na seks.
Wkrótce spotkania na żwirowni weszły na stałe do ich kalendarza. Janusz praktycznie całe swoje życie dostosował do schadzek z kochanką. Gdy wyjeżdżał na zlecenia, tak planował czas, by w drodze do bądź od klienta, zajechać nad jeziorko przynajmniej na „numerek”. By znaleźć więcej czasu na schadzki ofiarował się nawet, że będzie jeździł do lokalnego dyskontu spożywczego po zakupy. Wszystko po to, by wyrwać się z domu i móc skręcić na żwirownię.