Długość:
3 godz. 4 min.
Czyta:
Wojciech Stagenalski
Autor:
Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita
cena
6,60 zł
Magazyn kryminalny „Detektyw” – tylko prawdziwe historie
Wydanie numer 2 z 2019 roku, a w nim najlepsze teksty do posłuchania:
Polskie kroniki kryminalne od zakończenia II wojny światowej odnotowały wielu seryjnych zabójców. Spośród nich rekordzistą jest niewątpliwie Zdzisław Marchwicki, choć w ostatnich latach pojawiają się wątpliwości, czy aby na pewno był on sprawcą wszystkich przypisywanych mu zbrodni. Motywem działania większości tych zbrodniarzy był niepohamowany popęd seksualny. Tadeusz G. wyłamuje się z tego schematu. Wiele wskazuje na to, że w przypadku podkieleckiego plantatora truskawek mamy do czynienia nie tylko z największym zabójcą w najnowszej historii, ale jednocześnie najbrutalniejszym i wyjątkowo cynicznym zbrodniarzem, który nie znał czegoś takiego, jak odruch ludzkiego serca…
14 lutego 1929 roku w całych Stanach Zjednoczonych obchodzono Dzień Zakochanych. Jak się później okazało, w Chicago data ta przeszła do historii jako dzień brutalnej egzekucji, którą Al Capone wykonał na członkach konkurencyjnego gangu. Morderstwo przeprowadzone było w iście egzekucyjnym, włoskim stylu – w kilka sekund na betonowej podłodze magazynu leżały w kałużach krwi ciała siedmiu osób. Chicago nigdy wcześniej nie widziało takiej masakry! Bezpośrednio po zamachu spekulowano, że Capone celowo wybrał dzień świętego Walentego, aby zabić konkurentów. W chicagowskim półświatku żartowano, że kule z karabinów maszynowych miały być „walentynkami” wysłanymi przez Ala.
Zaprogramowani mordercy, bez cienia refleksji zabijający na rozkaz legiony przeciwników, to wbrew pozorom wcale nie wytwór nadmiernej wyobraźni pisarzy i filmowców. Żeby zmusić człowieka do zabijania, wcale nie potrzeba milionów dolarów, tajnych laboratoriów ani sztabu speców od naukowego prania mózgu. Czasami wystarczy naprawdę niewiele…
Żona Stefana G. nic nie wiedziała ani o tajemniczym nieznajomym, ani jaka to miała być praca. Dopiero później okazało się, że nie chodziło o pracę, a spotkanie było ze śmiercią. Śledczy stanęli przed trudnym zadaniem ustalenia jej sprawcy. Brak było jakiejkolwiek informacji, kto tamtego dnia przebywał w tajemniczym ogrodzie.
Sprawą „Łomiarza” żyła cała Polska. Na początku lat 90. XX wieku siał postrach w Warszawie. Kobiety bały się przechodzić przez bramy czy podwórka, bo właśnie tam, w mroku, czaił się na ofiarę. Uderzał ciężkim przedmiotem w głowę i zabierał torebkę. Wreszcie został zatrzymany i trafił do więzienia. Odsiedział wymierzoną karę, wyszedł na wolność i… znowu zaatakował. Ponownie został ukarany. Odsiedział wyrok i…
Ciało 43-letniej Róży J. zauważył jej mąż po powrocie z pracy. Kobieta leżała na podłodze w łazience. Żyła jeszcze, ale wkrótce po przewiezieniu do szpitala zmarła, na skutek rozległych obrażeń czaszki. Prokurator zamierzał zamknąć sprawę jako nieszczęśliwy wypadek. I tak by się stało, gdyby nie zdecydowana reakcja rodziny zmarłej, która jednogłośnie wskazała palcem na Roberta J. jako tego, który pomógł małżonce zejść z tego świata. Rozpoczęło się śledztwo.
Wyrok śmierci potwierdził Sąd Apelacyjny i Sąd Najwyższy. Jedyną nadzieją skazańca był prezydent RP. Ten jednak nie skorzystał z przysługującego mu prawa łaski. – Widzę, że życie ma swoją wartość. Nie myślałem o tym, kiedy strzelałem do ludzi jak do zwierzyny – powiedział w dniu egzekucji skazany.
Mariusz W. musiał w pilnej sprawie pojechać późnym wieczorem do C. Widoczność była nie najlepsza, a droga miejscami dziurawa, więc prowadził ostrożnie, zwalniając na zakrętach. Zbliżając się do miejscowości B., kilkanaście kilometrów od celu podróży, naraz gwałtownie zahamował. Na poboczu drogi leżał człowiek. Ciało znajdowało się częściowo na jezdni. Zupełnie jakby prosił się o potrącenie przez przejeżdżające samochody.
W latach 1939-1942 w Berlinie działał ekskluzywny dom publiczny kontrolowany przez tajną policję III Rzeszy. Obsługiwany przez specjalnie wyszkolone prostytutki i wyposażony w system podsłuchów, służył sondowaniu poglądów politycznych i celom szpiegowskim. Bywalcami tego przybytku byli funkcjonariusze III Rzeszy, dyplomaci i biznesmeni. Przedsięwzięcie to utrzymywane było w najściślejszej tajemnicy, a za jej złamanie groziła kara śmierci.