Długość:
2 godz. 50 min.
Czyta:
Wojciech Stagenalski
Autor:
Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita
cena
6,60 zł
Magazyn „Detektyw Extra” – Kryminalny świat PRL-u
Wydanie numer 1 z 2019 roku, a w nim najlepsze teksty do posłuchania:
W 1983 roku Henryk Borkowski kupił synowi za bony malucha. Bez czekania w kolejce, oszczędzania na książeczce samochodowej i talonu. Pozostałej po zakupie waluty nie chciał jednak trzymać w bonach. Był człowiekiem starej daty, wierzył w moc dolara.
Chłodny, jesienny wieczór na krakowskich Bieńczycach. Franz Hager dopiero co zdążył rozpalić ogień w kominku i usiąść wygodnie w fotelu ze szklanką whisky. Odprężony oczekiwał przybycia Mariny, którą to cudownym trafem spotkał kilka dni wcześniej na rynku. Wskazała mu ten adres, by powspominać wiedeńskie czasy. Hager doczekał się w końcu dzwonka u drzwi. Jednak za nimi zamiast filigranowej brunetki zobaczył postawną blondynkę w eleganckim futrze, która szukała czegoś w torebce ze skóry aligatora. Na jej widok uśmiechnął się, a jego oczy zabłyszczały. Spytał:
– Czy mówi pani po niemiecku?
I to było wszystko, co zdołał powiedzieć, zanim padł strzał.
Przed warszawskim Sądem Wojewódzkim odpowiadała wspólnie z czternastoma innymi oskarżonymi — odbiorcami paczek z USA oraz pracownikami LOT-u i Urzędu Celnego na Okęciu. Ale na rozprawach stanowili oni tylko tło. Oczy dziennikarzy i ich aparaty fotograficzne były skierowane na 35-letnią Stefanię Husiatyńską, drobną blondynkę o nienachalnej urodzie w białej bluzce i czarnym żakieciku. Wystająca spod mankietów falbanka bluzki mocno kontrastowała ze zniszczonymi, czerwonymi od przemrożenia dłońmi.
Około godziny 3.30 na miejsce dojechali milicjanci, zawiadomieni telefonicznie przez któregoś z mieszkańców. Przez głośniki w radiowozie wezwali złodziei do wyjścia z plebanii, ale odpowiedziała im cisza.
Plujka pospolita, nazywana też muchą niebieską, to gatunek mający istotne znaczenie w dziedzinie medycyny sądowej, podczas dochodzeń w sprawie morderstw. Między innymi na podstawie wielkości jej larw można ustalić dokładny czas zgonu…
Skacowanemu człowiekowi nic tak z rana nie wchodzi jak zimno piwo. Zwłaszcza gdy nie trzeba daleko chodzić, żeby się napić. W czasach PRL-u w „zielonym sklepiku” przy ulicy Przemysłowej w Lublinie dbano o klienta. Właściciel, niejaki pan Stachyra, nie znał określenia „trudności zaopatrzeniowe”. Na szybkie piwo, które było tu zawsze, wyskakiwali nie tylko mieszkańcy ulicy, ale także mechanicy z pobliskiego warsztatu, cieć pilnujący żłobka, pracownicy instytutu naukowego, którego biura okresowo mieściły się w jednej z kamieniczek. Kogo zresztą tam nie było…
Wieś Rozkopaczew na Lubelszczyźnie, 3 września 1959 roku. Tornistry, szkolne fartuchy i skwaszone miny dzieci dobitnie wskazywały, że tegoroczne wakacje już dobiegły końca. Na drogach panował normalny ruch. Kilka osób spieszyło na pocztę, która mieściła się w małym drewnianym domku przy głównej ulicy. W tym samym budynku znajdowała się także siedziba Gromadzkiej Rady Narodowej.
Bogdan Walewski i Bogdan Płotka to ten sam człowiek. Człowiek, który prowadził nawet nie podwójne, ale potrójne życie. Z jednej strony był przykładnym obywatelem, pracownikiem kilku instytucji państwowych i Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Z drugiej – współpracownikiem wywiadu amerykańskiego, a jednocześnie współpracownikiem wywiadu i kontrwywiadu Służby Bezpieczeństwa.
Był wieczór 15 stycznia 1988 roku. Do ówczesnego Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Legnicy zgłosił się oficer ze stacjonującej w tym mieście jednostki Armii Radzieckiej. Widok „krasnoarmiejca” w tym miejscu był co najmniej zaskoczeniem, bo większość spraw była załatwiana pomiędzy polską a radziecką żandarmerią wojskową.