Długość:
2 godziny 50 minut
Czyta:
Wojciech Stagenalski
Autor:
Polska Agencja Prasowa SA
cena
6,60 zł
Magazyn „Detektyw Extra” – Kryminalny świat PRL-u
Wydanie numer 1 z 2020 roku, a w nim najlepsze teksty do posłuchania:
Pani Siatka od kilku miesięcy próbowała dostać się do mieszkania syna. Na pukanie nikt nie reagował. W końcu któryś z sąsiadów powiedział jej, że Janek został aresztowany. Matczyne serce nie poddawało się. Na niepotwierdzone plotki kobieta machnęła ręką. Kiedy 29 maja 1959 roku ponownie pojawiła się pod drzwiami mieszkania syna, poczuła nieprzyjemny zapach, wręcz odór… Obawiała się najgorszego. Zawiadomiła milicję. Kiedy funkcjonariusze sforsowali drzwi i dostali się do środka, smród buchnął w ich stronę z taką mocą, że aż musieli na chwilę wyjść…
Mariola była przeciwieństwem „starej” żony: obyta w urzędniczym światku a przy tym pełna kobiecych zalet. Długonoga blondynka z wydatnym biustem w mig rozkochała w sobie nieco zakompleksionego, zbliżającego się do czterdziestki mężczyznę. Wiadomo powszechnie, że czterdziestoletni facet, bez większych osiągnięć życiowych, pragnie udowodnić sobie i światu, że jest coś wart.
Niemal przez cały okres PRL-u papier był towarem o znaczeniu strategicznym. Prawie zawsze go brakowało, mimo że krajowe papiernie pracowały pełną parą i dodatkowo go importowano. Papier – szczególnie w pierwszych latach po wojnie – był potrzebny przede wszystkim ówczesnej władzy, bowiem z informacją i propagandą można było dotrzeć do szerokich mas robotniczych jedynie za pomocą gazet, ulotek, afiszy. Telewizja jeszcze nie nadawała, radioodbiornik był produktem luksusowym. Największą siłę oddziaływania miało w tej sytuacji słowo zapisane na papierze. Nie bez przyczyny niektórzy historycy twierdzą, że władzę wywalczoną bronią komuniści umacniali właśnie papierem!
W zimny, jesienny wieczór, 20 października 1984 roku, marynarz Jerzy Sz. wyszedł z domu na gdańskiej Zaspie – wielkim, szarym blokowisku wyrosłym na dawnym pasie startowym. Mężczyzna niedawno wrócił z rejsu. Cenił aktywny tryb życia, chciał pobiegać. Ciemność za oknami i pustka na niedoświetlonych ulicach nie zniechęcały go. Ostatecznie co mogło mu zagrażać? Ruszył przed siebie, także po to, by po miesiącach nieobecności obejrzeć „stare śmieci”. Nigdy już nie wrócił do domu.
Usłyszała przeraźliwy krzyk, dobiegający z pokoju, w którym spała Helenka. Zaraz do niej pobiegła. Dziewczynka miotała się na łóżku, odpychając jakąś niewidzialną postać z sennego koszmaru.
– Nie, nie, zostaw mnie! To boli, ach jak to boli – powtarzała.
Elżbieta G. delikatnie obudziła Helenkę, potem zaczęła ją uspokajać:
– To nic, to tylko zły sen, kochanie, rano nie będziesz o tym pamiętać – mówiła łagodnym głosem.
Niebieski ptak ze Szczecina przyleciał do Olsztyna, gdzie podczas rabunku małego sklepu zabił 63-letniego sprzedawcę. Potem odfrunął w głąb kraju. W miejscu zabójstwa pozostawił jednak wyraźny ślad swego pobytu.
Byli zmęczeni całonocną zabawą. Zapewne każdy z nich marzył, by jak najszybciej znaleźć się we własnym łóżku. W doskonałych humorach ruszyli w drogę. Do przejechania mieli raptem kilka kilometrów. Do celu podróży jednak nigdy nie dojechali. Wcześniej czekali oprawcy z bronią w ręku. Ich głównym celem okazał się Aleksander Niedzielski.
11 października 1966 roku w Będzinie wyłowiono z rzeki ciało Jolanty Gierek, bratanicy sekretarza wojewódzkie-go PZPR w Katowicach. Było to już dziewiąte w ciągu dwóch lat zabójstwo kobiety w tym mieście, ale dopiero po nim o seryjnie popełnianych zbrodniach zaczęła informować prasa krajowa. Kolejnego przypadku nie dało się zatuszować. Sprawa śmierci krewnej towarzysza Gierka sprawiła, że morderca musiał się znaleźć. I zawisnąć.
28 stycznia 1985 roku, na przejściu granicznym w Strasburgu, celnicy z RFN zatrzymali zieloną dacię z polskimi tablicami rejestracyjnymi. Podróżowała nią samotna kobieta, która zgłosiła funkcjonariuszom posiadanie cennych dzieł sztuki wiezionych z Paryża. Natychmiast zawołano oficera odpowiedzialnego za kontrolę tego typu ładunków. Gdy otworzył bagażnik, a jego oczom ukazała się kolekcja tandetnych pamiątek z wizerunkiem wieży Eiffla o wartości kilkudziesięciu franków, parsknął śmiechem. O wyniku kontroli poinformował pozostałych pracowników na przejściu, przyprawiając ich również o atak śmiechu. Rozbawiony celnik kazał przepuścić „wariatkę z Polski”.