Prokurator Fred Hugi nie tracił nadziei na znalezienie narzędzia zbrodni. Nie miał wątpliwości: to nie kudłaty bandyta strzelał na drodze cz. 5/6
5 maja 2019

Choć trudno w to uwierzyć – strzelała matka. Jak na razie świadczyły o tym naboje do pistoletu znalezione w szafie jej mieszkania, noszące na łuskach odciski metalowych części pistoletu, dokładnie takie same co na łuskach znalezionych na miejscu strzelaniny.
Wynikało z tego – jak twierdzili eksperci – że właścicielka wielokrotnie przeładowywała swój pistolet, a część nabojów zostawiła w szafie.
Diane Downs, w jakiś niewytłumaczalny sposób, zdołała przełamać instynkt macierzyński – nakazujący bronić dzieci za cenę własnego życia. Czy z premedytacją, czy też pod wpływem nagłego impulsu wykonała egzekucję na własnym potomstwie, aby usunąć wyimaginowaną przeszkodę w dążeniach do zdobycia mężczyzny. Jest więc motyw: wydarcie Herberta z rąk jego żony. Były poszlaki oraz ekspertyzy. Przydałoby się więc narzędzie zbrodni, a gdyby udało się je odnaleźć, byłby to zapewne znany z zeznań kilku osób pistolet kalibru 22, który Diane otrzymała w podarunku od Stevena. Nie byłby to pistolet kudłatego bandyty, bo on (co do tego prokurator Hugi nie miał najmniejszej wątpliwości) był tworem wyobraźni szalonej kobiety.
Długotrwałe poszukiwania miejsca strzelaniny nie przyniosły spodziewanego efektu. Policjanci znaleźli tylko kilka łusek od pocisków kalibru 22, dokładnie takich, jak łuski znalezione w samochodzie Diany Downs. Szukano dalej. Poszukiwania broni trwały więc przez cały maj i kawałek czerwca. Przeszukano zarośla i pola uprawne, a nurkowie przeczesali dokładnie dno Mohawk River. Śledczy doszli więc do wniosku, że jeśli sprawca strzelaniny wrzucił pistolet do wody, silny wiosenny nurt mógł ponieść go nawet kilka mil z biegiem rzeki. Prokurator Hugi uwierzył w tę teorię i stracił mnóstwo czasu, osobiście przeszukując kilka mil linii brzegowej w dolnym biegu rzeki, przedzierając się przez płycizny i nadrzeczne zarośla.
Prokurator i detektywi święcie wierzyli, że jeśli znajdą to brakujące ogniwo w śledztwie, będzie to broń należąca do Diane. Mieli zeznania dwóch świadków doskonale znających Diane, potwierdzających jej kolejną niebezpieczną pasję: zamiłowanie do broni. Jej były mąż potwierdził, że posiadała kilka sztuk broni, wszystko kalibru 22, w tym pistolet, właśnie taki, z jakiego strzelał do dzieci rzekomy kudłaty bandyta. Ten pistolet widział także Herbert w bagażniku jej samochodu. Jak opowiadał Steven, Diane lubiła ćwiczyć strzelanie do celu i niemal zawsze miała w samochodzie co najmniej ten pistolet, dla obrony przed napadem. „Jeśli tak, to dlaczego nie chwyciła za ten pistolet w obronie siebie i dzieci, gdy w ciemnościach przed maską jej samochodu wyrósł niebezpiecznie wyglądający oberwaniec?”- pytali ją detektywi.
Na przesłuchaniach Diane gorliwie zaprzeczała, jakoby miała ten pistolet ze sobą w feralny wieczór 19 maja. Rzeczywiście, kiedyś ta sztuka broni była w jej posiadaniu, ale potem przeszła w inne ręce. Nie pamięta dokładnie, czy Steven zabrał ten pistolet ze sobą przy podziale dobytku po rozwodzie, czy też przekazał tę broń jednemu z ich licznych kolegów. Z kolei Steven upierał się przy pierwszym zeznaniu: podarunków się nie odbiera, więc pistolet miała zawsze Diane. Podpytywany przez detektywów nie chciał jednak rzucać choćby cienia podejrzeń na byłą żonę. Stanowczo protestował, gdy detektywi pytali o jego opinię:
– Steve, powiedz nam szczerze, czy Diane byłaby w stanie zrobić krzywdę dzieciom, po to, by odzyskać Herberta? – pytali podczas przesłuchań w Arizonie. – To całkowicie wykluczone! – protestował Steven.
Ona zbyt kocha nasze dzieci.
Całkowicie odmienne zdanie mieli wszyscy inni ludzie, a zwłaszcza nieliczne koleżanki, opiekunki oraz sąsiadki Diane, zajmujące się trójką maleństw z czystej litości. Zajęta uganianiem się za facetami z pracy, a potem burzliwym związkiem z Herbertem, podrzucała dzieci Stevenowi, albo też zostawiała je w domu pod opieką najstarszej Christie, powodując spontaniczne akcje opiekuńcze ze strony sąsiadek. Nawet gdy była w domu, traktowała dzieci jak zło konieczne, terroryzowała je wrzaskiem i karała fizycznie. Tylko z litości sąsiedzi nie zgłaszali sprawy policji czy stanowej opiece społecznej.
– Diane spychała dzieci zupełnie na ostatni plan – zeznała jedna z opiekunek. – Gdy najmłodszy Danny domagał się uczucia i miłości, dostawał w zamian wrzaski i popychania. Kiedyś Cheryl zaczęła skakać po łóżku, a ja zabroniłam, bo przecież mama na to nie pozwala. Wtedy dziecko usiadło nieruchomo na krześle, a potem spytało, czy mam rewolwer? Zdumiona chciałam wiedzieć, dlaczego zadaje tak straszne pytanie. Dziewczynka wyszeptała ze łzami w oczach: Chcę się zastrzelić, bo mama mówi mi stale, że jestem potwornie niedobra.
Czekanie na świadka
Brak sukcesów w poszukiwaniu narzędzia zbrodni śledczy nadrabiali intensywną pracą przy zbieraniu poszlak i dowodów świadczących o winie Diany Downs. Przesłuchując ją wielokrotnie natrafiali na nieścisłości oraz brak logiki w jej zeznaniach. Podczas kolejnych przesłuchań zmieniała szczegóły rysopisu napastnika, co dawało wrażenie, jakby ten człowiek miał wiele twarzy i sylwetek. Raz mówiła, że oczekiwał na nią w ciemnościach; innym razem, że jechał za nią samochodem. Według jej pierwszej wersji, był to zupełnie przypadkowy bandyta, sprawca incydentalnego aktu przemocy, jednego z tysięcy zdarzających się nocą w Ameryce. Według wersji ostatniej, domyślała się tożsamości tego mężczyzny, ale jej nie ujawni, bo nie dowierza w czystość intencji prokuratora i detektywów. Było to już na etapie jej wielkiego zagniewania na wymiar sprawiedliwości, na ludzi (tak twierdziła) marnujących czas oraz pieniądze podatników i zamiast szukać prawdziwego sprawcy próbujących obarczyć ją winą.