Za panowania Ludwika XV rozwiązłość obyczajów osiągała szczyty. Mężczyźni z dumą powiększali listę swoich kochanek, kobiety zaś zdobywały amantów
21 kwietnia 2018
Po rozkwicie prostytucji w miastach średniowiecznych, od XVII wieku pod wpływem haseł reformacji i kontrreformacji zaczęto płatnemu seksowi stawiać tamę: na początek zdelegalizowano domy publiczne. Władze jednak – jak to wynika z przekazów historycznych – przekupywane pieniędzmi lub darmowym seksem przymykały na ten proceder oczy.
„Dzięki temu – jak czytamy w jednym z opracowań – właściciele domów i rajfurzy nadal mogli ciągnąć zyski, klienci mogli się zabawiać, dziwki miały za co żyć, a państwo mogło zastosować sankcje, kiedy tylko chciało, dysponowało bowiem odpowiednimi przepisami”.
Epoka rozwiązłości
Był popyt, była i podaż. „Gdy zwykłe dziwki pospuszczały głowy, skrytych ladacznic zjawił się ród nowy” – taka była puenta wiersza poety Johna Taylora z czasów, gdy król Henryk VIII „kazał zamykać burdele”, jako że „kurewstwa” w Anglii było bardzo wiele. Zakaz wkrótce okazał się czystą teorią.
Podobnie stało się we Francji; chociaż prawnie zabronione, to faktycznie domy publiczne ciągle funkcjonowały a to dzięki możnym protektorom, lub przekupstwu urzędników królewskich.
W kraju tym ponadto dla najwyższych sfer, a więc arystokracji pasożytującej na dworach kolejnych Ludwików – jedną z główniejszych rozrywek stało się uprawianie niezobowiązującego seksu.
Wkrótce przyczyniło się to do rozprzężenia obyczajów w całym kraju na niespotykaną przedtem skalę. Obyczaj ten rozprzestrzenił się niebawem we wszystkich krajach, na które promieniowała kultura francuska m.in. i w Polsce.
„W początkach panowania Ludwika XV mężczyźni zajęci byli tylko powiększaniem listy swoich kochanek, kobiety zaś zdobywaniem amantów z jak największym rozgłosem” – wspominał w „Pamiętniku” czasy swej młodości baron de Besenval, dziecko swego czasu, bo birbant, hulaka i kobieciarz. Możemy mu więc wierzyć, gdy napisał: „Dla mężczyzny posiąść, dla kobiety uwieść – oto były prawdziwe motywy, które skłaniały jednych do ataku, a drugie do kapitulacji. W rzeczy samej oddawano się z taką łatwością, z jaką i odważano się na atak”. Jako żywo odnieść można oba te cytaty, oczywiście zachowując odpowiednie proporcje, do dworu naszego „króla Stasia”.
Na tę epokę przypada we Francji początek libertynizmu, polegającego nie tylko na odrzuceniu chrześcijańskiej moralności; jednoczesna pogarda dla niej dawała „maksymalne natężenie rozkoszy zmysłowej”, jak to ujął jeden ze znawców tej epoki. Rozwiązłość umysłu i obyczajów sprzężona była ze sobą w sposób integralny.
Modą stawała się żądza rozkoszy i nasycenia wyrafinowanych potrzeb seksualnych; to w tych właśnie czasach narodziło się pojęcie sadyzmu, którego symbolem stał się bat i dręczenie fizyczne celem osiągnięcia perwersyjnego zaspokojenia zmysłów.
Oddawali się tej swoistej „modzie” ludzie bogaci, a wśród nich wiedli prym wcale nie arystokraci; największymi rozpustnikami byli ponoć dzierżawcy generalni.
Te znienawidzone powszechnie we Francji pijawki gromadziły ogromne fundusze i bogactwa w ten sposób, że wykupywali od skarbu państwa prawa do podatku w całej prowincji, płacili za to ryczałt, a z ludności ściągali przymusem i gwałtem o wiele większe kwoty; z perspektywy dziejowej miało się okazać, że stanowiło to jedną z ważniejszych przyczyn rewolucji francuskiej.
Miarą powszechnego zepsucia obyczajów niech będzie fakt, że modzie tej, czy też pobłażaniu dla rozwiązłości hołdowała również część duchowieństwa, ba – nawet czynnie ją uprawiała. W ciągu 12 lat połowy XVIII wieku policja paryska przychwyciła in flagranti z prostytutkami 77 zakonników, 25 księży świeckich i kilku biskupów. Zarzucano im „czyny nieobyczajne”, a więc uprawiali coś więcej niż zwykły seks. Seks „zgodny z normą” w tamtych czasach mieścił się w kategoriach codzienności, oni zaś zaplątali się w drastyczne afery obyczajowe. Inspektor Louis Marais, szef paryskiej „obyczajówki” tamtych czasów, w swoich raportach z lat 1757-1778 twierdził, że „najczęstszymi klientami lupanarów, poddającymi się specjalnym zabiegom dla zaspokojenia masochistycznych upodobań byli właśnie duchowni wszelkiego stopnia”. Jego raporty czytywał Ludwik XV i rozkoszował się nie tylko swoimi, ale i grzeszkami swoich świątobliwych mężów…
W tamtych latach bujnie rozkwitła literatura „porno”, jak to określilibyśmy dzisiaj. Obserwowano zalew nielegalnie drukowanych pornograficznych opowiadań, dialogów i sztuk teatralnych; te ostatnie były nader często wystawiane po amatorsku w dobranym towarzystwie: były to „pornosy na żywo”. Teksty wydawano nielegalnie, jak powiedzielibyśmy dzisiaj – „w drugim obiegu”. Tępiła je policja, ale to tylko wzmagało ich poczytność. Te „płody rozwiązłości” palone bywały ręką kata, zaś ich autorzy trafiali do Bastylii bądź do innych więzień. Bywało, że w rzeczywistości palono jakąś zbędną makulaturę, zaś „groźni prawnicy w towarzystwie nie grzeszących zbytnią wstydliwością dziewcząt oddawali się lekturze książek, które przed paru godzinami uroczyście wyklinali” – że znów zacytuję opinię znawcy epoki.
To wtedy narodziły się różnego rodzaju „towarzystwa” erotyczne, zwane także „zakonami”; ich członkowie i członkinie uprawiali perwersyjne praktyki seksualne w różnych formach.
Stanisław Milewski