Redaktor Jacek Wołowski nie byłby jednak sobą, gdyby zaniechał węszenia reporterskim nosem. Kiedy znajomi milicjanci powiedzieli mu w zaufaniu, że tragicznie zmarła 16-latka z Grandu nazywała się Krystyna Zeglicka, pojechał do Krakowa. Tam poznał rodziców dziewczyny – z zawodu nauczycieli i wysłuchał ich bolesnych zwierzeń. Nie radzili sobie z wychowaniem córki. Wyjątkowej urody, nad wiek rozwinięta, już od 13. roku życia wałęsała się po restauracjach, bywała nawet w Zakopanem. Imponował jej świat filmowców i artystów. Chciała z ich pomocą zrobić karierę jako diwa filmowa. Po całonocnych poszukiwaniach ojciec znajdował ją pijaną nad ranem w kącie koło knajpianej szatni albo w hotelowym pokoju z przygodnie poznanym mężczyzną. Często był to ciemnoskóry obcokrajowiec. Nikt nie znał prawdziwego nazwiska nastolatki. Dla knajpianych bywalców była Kiką.

– Nie jestem prostytutką – zaprzeczała z płaczem podczas rodzinnej awantury. – Ja tylko chcę się podobać i nie żyć jak wy, w biedzie.

Wierzyła zapewnieniom podstarzałych lowelasów, że po wypatrzeniu jej na dansingu stracili dla niej głowę.

Podarowane po spędzonej nocy pończochy bez szwów (w latach 60. marzenie każdej dziewczyny), przyjmowała jako dowód tej miłości.

Z czasem było jej już ciasno w Krakowie, więc nie mówiąc nic rodzicom, wybrała się do Warszawy. Jak zwykle bez pieniędzy, ledwo starczyło na bilet. W stolicy szukała przygody i nowych znajomości. Wiedziona pragnieniami nastolatki, chciała zajść do prywatnych sklepików w podwórkach Śródmieścia, gdzie – jak słyszała – są towary takie jak na Zachodzie (do Krakowa odradzająca się po 1956 roku prywatna inicjatywa jeszcze nie dotarła).

 

***

Mimo sporego materiału zebranego do artykułu reporter „Życia Warszawy” nie napisał tego tekstu. Po powrocie do redakcji został wezwany na przesłuchanie do Pałacu Mostowskich. Co więcej, miał się tam też stawić redaktor naczelny Henryk Korotyński.

– Pytania, jakie nam stawiano, przesłuchując nas w osobnych pokojach – wspominał Wołowski – były tak dziwne, że zupełnie nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Dopiero po pewnym czasie wszystko się wyjaśniło.

Otóż służby bezpieczeństwa szybko się zorientowały, że reporter z największego dziennika w Warszawie podąża tropem Krystyny Zeglickiej. A przecież jej nazwisko miało nie wypłynąć do publicznej wiadomości. Postanowiono zablokować śledcze poczynania Wołowskiego z powodu… rzekomych rewelacji, jakie wyznała współwięźniarkom aresztowana Rudek. Miała ona się zwierzyć, że wie, kto porwał i zamordował syna prezesa PAX Bolesława Piaseckiego. Ciało chłopca znaleziono 8 grudnia 1958 roku w piwnicy budynku naprzeciwko warszawskich sądów. Rudek twierdziła, że gangiem porywaczy kierował redaktor naczelny „Życia Warszawy” oraz jego podwładny, dziennikarz specjalizujący się w reportażach kryminalnych. Porwanego chłopca mieli przetrzymywać w… piwnicy redakcji.

Choć wszystko to wyglądało wręcz groteskowo, śledczy zapytał przesłuchiwanych, czy pod redakcją są jakieś lochy. Zapewnili funkcjonariusza – owszem, w podziemiach mieści się drukarnia i jest tam tyle zakamarków, że lepiej samemu się nie zapuszczać. Wtedy dowiedzieli się, dlaczego ich wezwano.

Obaj redaktorzy wyszli z siedziby milicji ubawieni nawet absurdalnością pomówienia, ale podpisali zobowiązanie, że dla dobra śledztwa reportaż o Krystynie Zeglickiej się nie ukaże.

 

Znajomość z pociągu

Kiedy milicja przyprowadziła z celi na kolejne przesłuchania kelnera Rokickiego, ten przypomniał sobie, że ma w notesie numer telefonu gościa, który był z dziewczyną w pokoju 503 i prosił go o znalezienie innego. W ten sposób funkcjonariusze dotarli do 30-letniego Henryka Hyli, adiunkta filozofii marksistowskiej w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC.

Na skutek interwencji warszawskich władz partyjnych wykładowcy nie zatrzymano, ale złożył obszerne zeznania. Dziewczynę poznał w nocnym pociągu z Krakowa do Warszawy, kiedy wracał z delegacji. Powiedziała, że jest po maturze, startowała na studia aktorskie, ale się nie dostała. Wyznała, że jedzie do stolicy załatwić sobie korepetytora, bo w przyszłym roku zamierza ponownie podejść do egzaminu.

Kiedy wspomniał, że wykłada na uczelni, już nie odstępowała go na krok.

Ponoć nie przedstawili się sobie, nie widział takiej potrzeby.

– Co działo się, kiedy przed północą pociąg wjechał na stację Warszawa Główna? – zapytał funkcjonariusz.

– Panna Krysia, bo już znałem jej imię, wyznała, że nie ma gdzie spać. Oczekiwała, abym zabrał ją do siebie. Nie mogłem, w domu była żona. Prosiła, abym poczekał z nią do rana na tym brudnym dworcu. Przywołałem taksówkę i podjechaliśmy do restauracji Patria na Mokotowie. Zachodziłem tam często na kieliszek, kelnerzy mnie znali i dlatego pomyślałem, że poszukają pokoju w znanych im hotelach.

Przesiedzieli przy stoliku do rana. O godzinie piątej musieli się wynieść, bo restauracja zamykała swoje podwoje na godzinne sprzątanie. Hyla dostał od kogoś z obsługi liścik polecający do hotelu MDM, ale mimo protekcji człowieka z branży nie znaleziono tam wolnego miejsca. Pojechali do Grandu. Tam też miał znajomych.

< 1 2 3 4>

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]