Przegląd prasy sprzed osiemdziesięciu lat! Jakie afery zaprzątały głowę społeczeństwa? Niektóre z nich, dziś wywołują tylko uśmiech niedowierzania
6 listopada 2017

Innym, częstym naszym bohaterem są oszuści matrymonialni, wykorzystujący łatwowierność kobiet. Do tego rodzaju przestępstw dochodziło już przed wojną. Jednego z takich „don juanów” zatrzymano osiemdziesiąt lat temu… Od dłuższego czasu, w wielu dziennikach stołecznych i prowincjonalnych ukazywały się ogłoszenia o treści następującej: Proszę o odezwanie się niewiasty, tęskniącej za ogniskiem domowym, inteligentną, religijną, miłą, okazałą, śmiało, ufnie, najszczegółowiej. Nawet niepoważną. – Oficer rezerwy. Z podobnym podpisem ukazywały się ogłoszenia o treści czysto handlowej, a mianowicie – poszukuję wspólniczki do interesu, w celu otwarcia sklepu spożywczego. Na skutek takich inseratów zgłaszały się panie z różnych sfer. Jedne chcąc stworzyć ognisko domowe, inne chcąc się usamodzielnić. Między innymi pod wskazany w ogłoszeniach adres, po pewnym czasie panna Barańska przyjechała do Warszawy. Ogłaszający, zapraszając kobietę, podał się za Malinowskeigo i umówił się z kryniczanką w pijalni mleka. W Warszawie, po poznaniu się, młoda para poszła oglądać wynajęty już sklep na ulicy Koszykowej. Na jego urządzenie potrzebne były pieniądze. Barańska dała 600 złotych. Później ani swojego przyszłego męża, ani pieniędzy już nie widziała. Policja wszczęła dochodzenie, dzięki któremu ustalono, iż prawdziwe nazwisko amanta brzmi Władysław Herbaczewski (Hrubieszowska 7). Stałym miejscem jego „urzędowania” była wspomniana pijalnia na Nowym Świecie, gdzie umawiał się ze swoimi ofiarami. Sklep na Koszykowej był naprawdę własnością oszusta, lecz przez ostatnie trzy lata był pusty, gdyż Herbaczewskiemu służył jedynie w celu wyłudzania pieniędzy na towar. Dodajmy przytem, że mężczyzna – wbrew deklaracjom w ogłoszeniach matrymonialnych – nigdy nie był żadnym oficerem.
W sferach bankowych, w kwietniu 1936 roku, tematem numer jeden był upadek Polskiego Banku Przemysłowego. Poszkodowanych było kilka tysięcy drobnych ciułaczy, którzy stracili – olbrzymie jak na tamte czasy pieniądze – ponad dwanaście milionów złotych.
Bank chylił się ku upadkowi już od 1931 roku, niemniej jego szefowie w ogóle tego nie odczuli. Bank był wprawdzie bankrutem, ale sami tylko dyrektorzy Słuszkiewicz i Krzysztoń otrzymali olbrzymie odprawy po 170 i 130 tysięcy! Wymówiono posadę dyrektorowi Słuszkiewiczowi, który pobierał 3 tysiące pensji miesięcznie. Zapłacono roczną odprawę w wysokości 36 tysięcy złotych. Nazajutrz zawarto z nim nową umowę na 3500 zł miesięcznie. W czas, gdy bank był nad skrajem przepaści… wydano pół miliona złotych na nowe schody. Otwiera się nowe kredyty, niczym niezabezpieczone, robi się różne, szalone transakcje jak np. transakcja z budową domów spółdzielni „Nasze mieszkanie”, gdzie pakuje się 600 tysięcy złotych, by potem tę hipotekę sprzedać za 15 tysięcy złotych, udziela się kredytów na fałszywe weksle. A rezultat: kilka tysięcy drobnych wierzycieli, przeważnie z Małopolski, zagrożonych jest utratą swoich oszczędności. Bezskutecznie kołaczą do różnych wrót, łudząc się nadzieją otrzymania czegokolwiek. Aferą Polskiego Banku Przemysłowego winny zająć się władze śledcze i znaleźć winnych. Tu chodzi o kilkanaście milionów złotych i o kilka tysięcy osób pokrzywdzonych.
Niecodzienną, a jednocześnie bardzo ciekawą sprawą w tamtym czasie, zajmowała się rzeszowska Temida. Niejaka Maria Rydzikowa-Kubisowa wniosła pozew przeciwko swemu byłemu mężowi, Mateuszowi Kubisowi, o rozdział od stołu i łoża na następującej podstawie. Zaraz po zawarciu związku małżeńskiego w lipcu 1914 roku, mąż źle się z nią obchodził, bijąc ją, znęcają się nad nią oraz klnąc ją. Takie złe pożycie małżeńskie trwało do końca 1915 roku, w którym to czasie Kubis wzięty został do wojska austriackiego. Gdy przez kilka lat nie dawał żadnego znaku o sobie, Kubisowa wdrożyła przed Sądem Okręgowym w Rzeszowie postępowanie o uznanie męża za zmarłego do czego sąd, po przeprowadzonym dochodzeniu, przychylił się. W dwa lata potem, Kubisowa wyszła ponownie za mąż, za Michała Rzemyka, z którym ma jedno dziecko, liczące obecnie dziesięć lat. W ubiegłym roku, uznany za zmarłego, Kubis powrócił niespodziewanie do domu i ustawicznie grozi dawnej swej żonie zabiciem. Na tej podstawie Kubisowa domaga się obecnie separacji od stołu i łoża. Dotychczasowe próby ugodowe nie doprowadziły do żadnego rezultatu, wobec czego sędzia wyznaczył rozprawę, celem przesłuchania stron i świadków.
Rzeszowska Temida miała szczęście do niecodziennych spraw. Ot choćby proces, do którego doszło, bo chory zmarł po wyrwaniu zęba…
Przed trybunałem Sądu Okręgowego w Rzeszowie, na ławie oskarżonych zasiadł Ozjasz Goldberg, uprawniony technik dentystyczny, prowadzący od około 25 lat samodzielnie zakład dentystyczny, oskarżony o to, że w czerwcu 1935 roku, przekraczając zakres swoich uprawnień, dokonał wyjęcia zęba Samuelowi Strassbergowi, a wynikły stąd krwotok leczył środkami niedozwolonymi według zasad medycyny i w ten sposób nieumyślnie spowodował jego śmierć. Oskarżony przyznał się do usunięcia zęba Strassbergowi, wyjaśnił jednak, iż uczynił to, gdyż miał na jego miejsce wstawić inne uzębienie. Oskarżony przyznał się, że widząc, iż otwór po usuniętym zębie krwawi, włożył mu w dziąsło watę sterylizowaną. Przesłuchani w charakterze biegłych dentyści stwierdzili, że użycie waty sterylizowanej, a nawet gazy żelaznej nie może spowodować zakażenia krwi. Oskarżony, podejmując się samodzielnego zabiegu usunięcia zęba przekroczył zakres uprawnień przyznanych technikom dentystom w rozporządzeniu Prezydenta RP. art. 17. Na tej podstawie, trybunał skazał oskarżonego Goldberga na 8 miesięcy pozbawienia wolności, w zawieszeniu na dwa lata.