Gdy tylko zaczęły ukazywać się gazety – pojawiły się w nich relacje z publicznych egzekucji z udziałem kata i jego pomocników. Najstarszy zapis prasowy, gdy nie tylko sucho poinformowano o straceniu rozbójnika czy innego zbrodniarza, ale napisano o tym fakcie szerzej, pochodzi z końca maja 1779 roku. Zamordowany wówczas został generał wojsk koronnych, baron Bernard Puszet, którego z chęci zysku, czy też z zemsty za złe traktowanie zadusił własny kamerdyner z pomocą strzelca. Wraz z nimi sądzono chłopca, który pilnował drzwi podczas owej zbrodni.

Sąd marszałkowski koronny wydał w tej sprawie wyrok bardzo surowy, natychmiast też go wykonano. Sprawozdawca „Gazety Warszawskiej” donosił: „Na wysokim theatrum na Krakowskim Przedmieściu wystawionym i licznym żołnierzem opasanym, w przytomności mnogiego ludu kamerdynerowi i strzelcowi najpierw prawe ręce ucięto, potem głowy ścięto, a po ścięciu ćwiartowano; te zaś ćwierci na palach przy traktach publicznych wisieć mają z tym przy każdej napisem: Za zabicie pana swego”. Chłopiec zaś – czytamy dalej w owej relacji – „dla patrzenia na egzekucję swych kolegów na plac był przyprowadzony i nazad do więzienia zaprowadzony, ma tam być trzymany i do pracy zażywany przez lat dwadzieścia cztery, nadto jeszcze co kwartał plagami po rózg pięćdziesiąt przed więzieniem karany”.

Ową wstrząsającą pedagogikę stosował zresztą nie tylko sąd, ale często i rodzice wobec swoich dzieci, które z upodobaniem prowadzano na tego rodzaju krwawe widowiska pod pretekstem, by przekonały się naocznie do czego prowadzi „niesłuchanie się starszych”. To niewątpliwie z myślą o nich kat po egzekucji, już spokojny, że odbierze od magistratu sutą zapłatę – a nie sto batogów za spartaczoną robotę – wygłaszał wsparty na mieczu umoralniające przemówienie, nierzadko „do wiersza” zaczynające się inwokacją: „Ojcowie i matki, strzeżcie swoje dziatki!” Potem stawał przed prezydentem m.st. Warszawy w swym uroczystym stroju i dobywszy miecza z pochwy meldował mu, że z mocy wyroku sądu kryminalnego ukarał złoczyńcę. Zwyczaj ten zniósł dopiero Karol F. Wojda, gdy został prezydentem miasta na początku drugiej dekady XIX wieku.

Z pamiętników Franciszka Karpińskiego, poety okresu stanisławowskiego wynika, że jego ojciec zastosował wobec niego taką wstrząsową kurację, gdy skradł scyzoryk pewnemu wieśniakowi. Kazał mu nie tylko paść do nóg poszkodowanemu i wymierzyć 10 rózeg, ale zaprowadził go nadto na egzekucję pewnego kryminalisty. „Był to – pisał autor „Laury i Filona” – rozbójnik, nazwiskiem Bajurak, który na plac śmierci idąc, kazał sobie podać fujarę, czyli ulubioną piszczałkę góralską, na której smutne dumy góralskie przygrywał”.

„Ojciec mój – czytamy dalej w jego „Pamiętnikach” – umyślnie na tę egzekucję za rękę mnie przyprowadziwszy, stanął ze mną tak blisko, ażebym widział ścięcie zbrodniarza, które, gdy się dopełniło, tak do mnie widokiem tym pomieszanego rzecze: Moje dziecię, Bajurak zapewne zaczął od kradzieży małych rzeczy i może tak, jak ty, w dzieciństwie nożyk u kogo ukradł, co, że mu wcześnie nie zganiono, postąpił do rzeczy większych”.

W Warszawie, jak to zapisał XIX-wieczny kronikarz, Kazimierz W. Wójcicki – popularna była groźba pod adresem niegrzecznych dzieci: „Pójdziesz ty do Stefanka na śniadanie!” W tym przypadku chodziło o kata, Stefana Böhma (lub Beyma), który był katem w syrenim grodzie od 1793 roku; objął tę funkcję po Janie Millerze i sprawował ją do 1813 roku, gdy zmarł w wieku 72 lat (wówczas katem został jego syn: Kacper). „Stefankiem” straszono też i dlatego, że miał na twarzy okropną szramę, bliznę po ranie odniesionej podczas konfederacji barskiej.

Onże „Stefanek” znany był najbardziej z tego, że to on właśnie podczas Insurekcji wieszał zdrajców ojczyzny, zresztą nieźle opłacony przez same… ofiary. Marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz wręczył mu złotą tabakierkę ze słowami, jak to zapisał Kiliński: „Oto ja daję ci moją tabakierę na pamiątkę, żeś marszałka koronnego miał w rękach swoich”. Z podobną fantazją – jak zaświadcza tenże pamiętnikarz, szedł na śmierć Józef Zabiełło, hetman polny litewski: „sakiewkę z dukatami, których było więcej jak sto”, dał mistrzowi, mówiąc do niego te słowa: „Proszę cię, mój kochany, zadaj mi taką śmierć, abym się ja długo nie męczył”.

Kiliński nie zapisał, czy kat miał dla Zabiełły za jego dukaty jakieś specjalne względy. Po prostu zrobił tak, jak to ówcześnie wieszano: podciągnął skazańca na szelkach do poprzecznej belki na wysokość ok.7 m, wszedł na drabinę, założył stryczek, odpiął szelki i spuścił ciało aż ów „otrzepał pantofle”, jak śmierć na „dyndówce” humorystycznie określali w swoim slangu sami przestępcy.

 

Stanisław Milewski

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]