Seks za pieniądze? Nic nowego! W XIX wieku liczba prostytutek znacznie wzrosła, głównie z powodu ubóstwa. Wachlarz oferowanych usług był imponujący!
24 sierpnia 2018
W XIX-wiecznej Anglii, która nie wprowadziła u siebie policji obyczajowej i systemu restrykcji, rozkwit prostytucji nie był większy niż we Francji czy w Niemczech, ani chyba mniejszy, tyle że adeptki najstarszego zawodu świata nie działały w takiej jak tam konspiracji. Liberalizm był chyba zdrowszy i w dosłownym znaczeniu, bo choroby weneryczne wcale nie trapiły wyspiarzy bardziej, niż mieszkańców kontynentu.
W Londynie działało teraz więcej prostytutek niż w poprzednim, XVIII stuleciu; było to skutkiem zwiększenia się popytu na ich usługi. Można je było spotkać w pubach i w salach tanecznych, gdzie bawili się ludzie niższego stanu lub średnio zamożni. Płatne panienki przechadzały się pryncypalnymi ulicami, przesiadywały w kawiarniach, zabierając klientów do domu lub – częściej – do pokojów wynajmowanych na godziny, bo i tutaj ta forma, jako najdogodniejsza, zyskała w tym czasie dużą popularność.
Te, które zarabiały więcej, kupowały sobie mieszkania w centrum i żyły w luksusie. Popularne były w tym czasie książeczki z anonsami tych pań, zawierające opisy ich wdzięków; ten rodzaj reklamy spełniał dobrze rolę pośrednika między nimi a klientami, jak późniejsze wizytówki „call-girls” rozkładane w budkach telefonicznych i w innych miejscach.
Z domów publicznych natomiast korzystali najczęściej mężczyźni dobrze sytuowani, bo były to najczęściej bardzo ekskluzywne przybytki rozkoszy.
Niektóre oferowały usługi dość wyszukane, połączone np. z biczowaniem, jako że wielu Brytyjczyków nawykłych do chłosty w szkole, znajdowało w tym duże upodobanie. W pierwszej połowie XIX wieku w tego rodzaju usługach specjalizował się zakład panny Teresy Berkeley. W dziele z epoki można wyczytać, że „ktokolwiek wchodził do jej zakładu odpowiednio zasobny w pieniądze, mógł zostać wychłostany, wybiczowany, obity kijem, wysmagany, poparzony pokrzywami, na pół powieszony, podrapany ostrokrzewem, jałowcem i szczotką rzeźnika, pokłuty, wyczesany ostrym zgrzebłem, poddany puszczeniu krwi i torturom”.
Ponieważ w tym czasie niezwykłym popytem wśród bogatych klientów cieszyły się dziewice, niektóre eleganckie domy publiczne oferowały ten „towar” w cenie od 5 do 25 funtów, znajdując wiele sposobów na „przywracanie cnoty”. Pamiętnik Fanny Hill, popularne do dziś dziełko Johna Clelanda z końca XVIII wieku, opisujące losy pensjonariuszki takiego zakładu, świadczy, że proceder „cerowania cnoty” był już wówczas znany i praktykowany i wcale nie taki trudny…
Dużą sławę, zwłaszcza wśród pań z wyższych sfer, zyskał zakład Mary Wilson zatrudniający jurnych mężczyzn. Wybrawszy takiego Adonisa, dama – jak to napisał jeden ze znawców tematu – mogła się nim cieszyć w ciemności albo przy świetle, mając na twarzy maskę. Mogła zostać godzinę albo całą noc i mieć jednego lub tuzin mężczyzn, jeśli chciała, nie będąc przez nich poznana.
Prócz odrębnych burdeli dla homoseksualistów, co również było ponoć smaczkiem brytyjskim – wyspiarze odkryli na nowo, po Grekach i Rzymianach – seks z dziećmi. W tamtych czasach wykorzystywanie seksualne nieletnich nie było czymś tak bulwersującym, jak dzisiaj.
W ubogich rodzinach pędzono dzieci do najcięższych robót w kopalniach i fabrykach; często ich praca pomagała przeżyć i utrzymać się na powierzchni życia. Wcale nierzadko umierały one z wycieńczenia.
Nickie Roberts słusznie zwróciła uwagę, że w tym kontekście seksualne wykorzystywanie w epoce wiktoriańskiej dzieci proletariackich nie jest ani bardziej, ani mniej szokujące, niż fakty mówiące o ich codziennej walce o przetrwanie. Autorka ta bynajmniej nie usprawiedliwia dżentelmenów – amatorów dziecięcego seksu, pokazuje tylko drugie oblicze tych „szacownych” obywateli. Jakże przypomina to dzisiejsze wycieczki podobnych im amatorów do krajów trzeciego świata, gdzie nędza spycha nieletnich do prostytucji.
Stanisław Milewski