Zapisał się w historii polskiej kryminalistyki jako jeden z bardziej krwawych seryjnych morderców. Między 1975 a 1983 rokiem napadł na 20 kobiet. Z narzędziem zbrodni – młotkiem, praktycznie się nie rozstawał. Nosił go za paskiem spodni i owijał materiałem, aby… nie było mu zimno w brzuch.

W 1983 roku, mieszkająca w Gdańsku 19-letnia krawcowa Jolanta, wracała z pracy do domu, kiedy niespodziewanie zaczepił ją nieznajomy mężczyzna i złożył jej propozycję seksualną. Przerażona kobieta odmówiła i rzuciła się do ucieczki.

Niestety, po kilkunastu metrach mężczyzna dopadł ją i uderzył młotkiem w głowę. Kiedy dziewczyna upadła, wrócił po jej torebkę, którą upuściła podczas ucieczki. Niespiesznie podszedł do swojej ofiary. Zauważył, że odzyskuje przytomność, więc ponownie chwycił za młotek i uderzył jeszcze kilkanaście razy. Dopiero kiedy zmasakrowana leżała bez ruchu, zwyrodnialec zaczął ją dotykać w intymne części ciała. Dokonał samogwałtu. Widok i dotyk wystarczyły mu, aby zaspokoić swe chore rządze…

Na mieszkańców Gdańska i okolicznych miejscowości padł strach, ponieważ nie był to jedyny taki napad w ostatnim czasie. Podczas mszy w kościołach duchowni apelowali, aby kobiety nie chodziły same wieczorami. Atmosfera zrobiła się bardzo nerwowa. Ludzie panicznie się bali. Wiedzieli, że seryjny zabójca jest na wolności i zadawali sobie pytanie: Gdzie i kiedy znowu uderzy?

Dopiero po kilku latach od pierwszej koszmarnej zbrodni, milicja powołała specjalną grupę o kryptonimie „Skorpion”, która miała znaleźć mordercę. Dlaczego taka nazwa? Śledczy szybko rozpracowali metodę działania sprawcy. Atakował znienacka, skutecznie, a potem oddalał się niezauważony przez nikogo. Podobnie jak skorpion… Dokonywał napadów na tle seksualnym, ale nie gwałcił swoich ofiar. Najwyższą przyjemność sprawiało mu patrzenie na nie i dotykanie intymnych części ciała. Dla śledczych był bardzo trudnym przeciwnikiem, ponieważ na miejscu zbrodni zostawiał niewiele śladów.

 

Odrzucony

Paweł Tuchlin przyszedł na świat 28 kwietnia 1946 roku we wsi Góra, niedaleko Kościerzyny (obecnie województwo pomorskie). Był ósmym z jedenaściorga dzieci państwa Tuchlinów. W domu często gościł alkohol, który ojciec Pawła — sołtys — bardzo lubił spożywać. Nie brakowało też przemocy. Mężczyzna bez najmniejszej litości bił żonę i dzieci. Mały Paweł musiał bardzo to przeżywać, o czym świadczyło moczenie się w nocy, trwające aż do 15 roku życia. Dojrzewanie w takim środowisku mogło spowodować w nim zmiany psychiczne i osobowościowe, które potem skutkowały agresywnymi zachowaniami w dorosłym życiu.

Krępująca przypadłość Pawła była powszechnie znana w jego wsi. Rodzice szydzili z niego i dostawał kolejne lanie, ponieważ byli przekonani, że chłopak celowo się moczy.

Jedynym lekarstwem dla mnie w domu była pyda, splot rzemieni — wyznał później przesłuchującym go śledczym.

Bezlitosnych drwin nie szczędziły też koleżanki. Wyśmiewały się z jego słabości, komentując, że nie chcą spotykać się z nim ani nawet zatańczyć na potańcówce, ponieważ… śmierdzi moczem. Tymczasem on coraz bardziej interesował się dziewczynami. Podglądał je na każdym kroku i sprawiało mu to olbrzymią przyjemność. Wtedy zaczęło się rozwijać u niego zaburzenie osobowości, znane w psychologii jako parafilia (rodzaj zaburzenia na tle seksualnym, w którym wystąpienie podniecenia seksualnego i pełnej satysfakcji seksualnej uzależnione jest od pojawienia się specyficznych obiektów, w tym osób, rytuałów czy sytuacji niebędącej częścią normatywnej stymulacji – przyp. red.). U Pawła Tuchlina przejawiało się to podglądactwem i publicznym obnażaniem się. Podniecała go wizja pasywnej, nieprzytomnej kobiety.

U wielu przestępców seksualnych występuje wspólny rys: jako nastolatkowie mieli problemy w nawiązaniu kontaktów z kobietami, albo kobiety były w stosunku do nich brutalne. Paweł Tuchlin idealnie wpisuje się w ten schemat.

 

Zła sława, jaka ciągnęła się za nim w rodzinnej wsi, nie wpływała na niego pozytywnie. Chłopak uczęszczał do Technikum Rolniczego, ale nie udało mu się ukończyć szkoły i w wieku 18 lat postanowił wyjechać do Gdańska. Uczył się tam elektryki i budowlanki. Imał się różnych dorywczych zajęć. W latach 60. pracował między innymi na dworcu kolejowym w Gdańsku przy budowie tunelu dla pieszych.

Okazało się, że z dala od domu stał się bardziej śmiały. W 1973 roku  ożenił się, a niedługo późnej urodziła mu się córka. Wydawało się, że był na najlepszej drodze, aby wieść normalne życie. Pojawiła się nadzieja, że młodzieńcze fantazje odejdą w niepamięć. Jednak małżeństwo okazało się porażką. Po dwóch latach para wzięła rozwód. Podobno powodem rozpadu związku była zdrada. W 1975 roku Tuchlin w jednej z kawiarni poznał kelnerkę i to dla niej miał zostawić rodzinę.

 

Prawdziwe oblicze

W 1975 roku Paweł Tuchlin przestał panować nad swoimi perwersyjnymi fantazjami seksualnymi. Uznał, że zaspokojenie potrzeb jest najważniejsze i nic go nie ogranicza. Snuł plany — chodziło o to, aby działać skutecznie (kobieta musiała być samotna) i bezpiecznie (wokoło nie mogło być innych ludzi). Później opowiadał o swoich atakach jak o polowaniu. Uwielbiał adrenalinę związaną z pościgiem. Chciał wytropić przypadkową ofiarę i powalić ją na ziemię, jak zwierzynę.

Postanowił używać do tego celu młotka. Czemu wybrał właśnie takie narzędzie? Tutaj także źródeł możemy doszukać się w jego dzieciństwie – widział rolników skutecznie ogłuszających młotkiem zwierzęta. Określali to jako „narkoza młotkowa”. Także w tamtym czasie jego podświadomość zarejestrowała prawdopodobnie obraz awanturujących się rodziców i ojca, któremu zdarzyło się bić matkę właśnie młotkiem po głowie…

Po raz pierwszy wyruszył „na łowy” 31 października 1975 roku. W okolicach dworca PKP Gdańsk-Orunia wypatrzył 21-letnią Danutę. Śledził ją i kiedy w pobliżu nie było nikogo, zaczepił z pytaniem o zapałki. Kobieta zignorowała nieznajomego, wtedy on wyciągnął zza paska spodni młotek i uderzył ją kilkakrotnie w głowę. Nieprzytomną zaciągnął w krzaki, jednak w zaspokojeniu swoich chorych pragnień przeszkodziła mu kobieta przechodząca obok. Wyskoczył z zarośli i krzyknął: Zauważyłem, że leży tam ranna dziewczyna. Trzeba wezwać pogotowie, ja to załatwię. I odszedł, zostawiając ranną pod opieką nieznajomej. Pomocy oczywiście nie wezwał. Danuta przeżyła, ale nigdy nie wróciła do psychicznej normy.

1 2 3 4>

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]