Słuch po nim zaginął, aż do czasu, gdy w telewizji rozpoznał go znajomy. Tyle tylko, że pejsaty Dariusz J. został przedstawiony jako…
17 sierpnia 2017
„To Darek – kucharz!”
Kres działalności Aarona Ben Tabacha przyszedł po najważniejszym przedstawieniu, jakie odegrał w swojej „żydowskiej” karierze. Podczas uroczystości ekumenicznych modlił się wspólnie z samym arcybiskupem Stanisławem Gądeckim. Relacja z obrzędów pojawiła się w telewizji, podobnie jak materiał z ekumenicznych rekolekcji, które rabin Tabach prowadził w szkołach, wspólnie z islamskim imamem.
Szczęście odwróciło się od Dariusza J. Pech chciał, że relacje z tych wydarzeń obejrzał jeden z mieszkańców jego rodzinnego miasteczka. Człowiek ten przecierał oczy ze zdumienia. Dariusza J. rozpoznał od razu mimo pofarbowanych na czarno włosów i długich pejsów. Jakież było jego zaskoczenie, gdy zobaczył podpis – „rabin Aaron Ben Tabach”. Darek, który kończył z nim zawodówkę na profilu kucharskim, a później pracował w barze, był Żydem i do tego rabinem? Jakim cudem? Szybko połapał się, o co chodzi. Pamiętał, że „żydowski rabin” od zawsze miał skłonności do konfabulacji.
Kilka dni później wysłał mail do lokalnej gazety z miasta, w którym działał rzekomy rabin. Wiadomość brzmiała tak sensacyjnie, że dziennikarze na początku nie mogli w nią uwierzyć. Polak, z wykształcenia kucharz, podszywający się pod żydowskiego rabina, który publicznie odmawia kadisz? Jeden z redaktorów postanowił to sprawdzić. Zadzwonił pod numer telefonu podany w mailu. Jego rozmówca brzmiał wiarygodnie. Zapewniał, że zna doskonale człowieka, który podaje się za rabina – to Dariusz J. Rozpoznał go nie tylko po wyglądzie, ale i po barwie głosu.
Dziennikarz zdawał sobie sprawę, że jeśli te fakty by się potwierdziły, wybuchłby wielki skandal. Redakcja postanowiła przygotować prowokację. Najpierw reporterom udało się uzyskać z gminy żydowskiej telefon do rzekomego rabina Tabacha. Następnie zadzwonili do niego. Głos w słuchawce spytał, czy zastał Dariusza J.
Oszust, gdy tylko to usłyszał, zupełnie stracił grunt pod nogami. Jąkał się i plątał. Zupełnie nie spodziewał się zdemaskowania. Na początku twierdził, że Dariusz J. „wyszedł do sklepu” i żeby dzwonić za 10 minut. Gdy dziennikarze zadzwonili drugi raz, udawał mężczyznę mówiącego po rosyjsku, który „nie zna żadnego Dariusza J.”. Dopytywał jednak, po co rozmówcy go szukają i sugerował, żeby zadzwonić wieczorem. Później, podczas kolejnego połączenia, przyznał, że nazywa się Dariusz J., ale kategorycznie zaprzeczył, by był „żydowskim rabinem”. Twierdził, że nie zna nikogo z gminy żydowskiej, a sam pracuje w firmie cateringowej we Wrocławiu. Gdy dziennikarze zaproponowali, że przyjadą do tej firmy, by z nim porozmawiać, odmówił i rozłączył się. Od tej pory nie odbierał już telefonu.
Ile Żyda w Żydzie?
Władze gminy żydowskiej na początku twierdziły, że Aaron Ben Tabach sam wszystko wyjaśni i że z pewnością zaszło nieporozumienie. Później jednak, gdy okazało się, że rzeczywiście doszło do oszustwa, próbowały nawet zablokować publikacje na ten temat.
Artykuły wywołały burzę. O fałszywym rabinie zrobiło się głośno nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Podawały to media z Izraela, gdzie sprawę uznano za skandal, ale też takie międzynarodowe stacje jak BBC czy agencja AFP. O historii fikcyjnego Żyda w Polsce pisały nawet gazety w Indonezji.
Mnożyły się pytania. Jak to możliwe, że rodowity Polak nieznający hebrajskiego, człowiek słabo wykształcony, był w stanie przez całe lata nie tylko udawać Żyda, ale również symulować odprawianie modlitw? Wyszło na jaw, że Dariusz J. oszukiwał za pomocą banalnych metod. Farbował włosy, zapuścił pejsy, a modlitw nauczył się ze słuchu. Zdjęcia rzekomej rodziny ukradł z obcego profilu na jednym z portali społecznościowych. Zmyślił adres zamieszkania w Izraelu, a ulica w Hajfie, przy której miał mieszkać, w ogóle nie istniała.
Przedstawiciele gminy żydowskiej przyznali, że ani razu nie poprosili rabina o okazanie dokumentów – w tym paszportu izraelskiego. Zarówno jego tożsamość, jak i historię jego przyjazdu z Hajfy uznali za prawdziwe ze względu na… przekonujący wygląd. Pozwolili człowiekowi bez uprawnień przygotowywać koszerne jedzenie i nie słyszeli, że „modlitwy” w wykonaniu rabina Tabacha były nic nieznaczącym bełkotem. Poproszony o komentarz hebraista, który odsłuchał kadisz odmawiany przez Dariusza J. stwierdził, że tylko kilka słów było wypowiedzianych poprawnie i miało sens. Reszta to po prostu zlepek sylab…
Gromy na gminę posypały się z środowisk żydowskich, z sugestiami że jej członkowie sami nie są wystarczająco obeznani z własną kulturą i tradycją…
Zagadką w całej sprawie jest również motywacja Dariusza J. Ludzie z jego rodzinnego miasteczka twierdzili, że nigdy wcześniej nie przejawiał jakiegokolwiek zainteresowania judaizmem. Byli zresztą przekonani, że od kilku lat żyje w Norwegii. Tak twierdził, gdy sporadycznie pojawiał się w rodzinnych stronach, jeszcze zanim wybuchła afera z „fałszywym Żydem”.
Prawdziwy dramat przeżyła jednak partnerka Dariusza J., Żydówka przekonana, że mieszka z człowiekiem pochodzącym z Hajfy, nigdy nie nabrała żadnych podejrzeń!
Sam Dariusz J., gdy tylko został zdemaskowany, po prostu zniknął. Kilka dni po tym, jak sprawa wyszła na jaw, był widziany w swoim rodzinnym miasteczku, już jako blondyn, ale później wszelki słuch po nim zaginął. Co ciekawe, działalność oszusta prawdopodobnie pozostanie bez kary. Nikt bowiem nie doniósł na fałszywego rabina do prokuratury. Sprawa okazała się tak kłopotliwa i wstydliwa nie tylko dla Żydów, ale również przedstawicieli innych wyznań, którzy także nie połapali się w oszukańczej działalności „rabina”, że ostatecznie postanowiono ją przemilczeć. Co kierowało Dariuszem J. – czy chorobliwa chęć bycia kimś „lepszym” niż w rzeczywistości był, czy motywacja finansowa, a może po prostu sama skłonność do kłamstwa? Tego być może nie dowiemy się już nigdy, choć niewykluczone, że człowiek z takim talentem do konfabulacji znów za jakiś czas da o sobie znać. W zupełnie innym wcieleniu…
Krzysztof Strug
Wszystkie personalia i niektóre wątki sprawy zostały zmienione.