Od redakcji - Monika Frączak
Ręka zbrodniarza nie drgnęła ani razu - Anna Kotowska
Bazar śmierci - Konrad Szymalak
Strzały w tramwaju - Leon Madejski
Sprawa niewyjaśniona - Marcin Cymerys
Kuba Rozpruwacz z Osielska - Wojciech Gantowski
Nie ta ręka - Helena Kowalik
Od alpagi do żura - Ryszard Bukowski
Rejs do piekła - Bożena Niedbalska
Deputaty w cenie - Jerzy Ublik
Pijana granica - Mariusz Lubieniecki
Możecie mi skoczyć - Paweł Gardyński
Nie graj Wojtek! - Laura Smokowicz
Przemilczane katastrofy cz. 2 - Anna Jagodzińska
W czasach PRL-u bazary były enklawą wolnego rynku w gospodarce centralnie sterowanej. Tam można było zarobić fortunę, o jakiej nie śniło się szarym obywatelom, którzy przecież i tak czuli się wygrani, bo mogli się dobrze zaopatrzyć. Można było kupić „towarek, dolarek, flaszkę czy apaszkę”, zagrać w kości czy przekąsić np. flaki czy gorące pyzy. Bazary były też niełatwą szkołą życia i przetrwania. To był świat nie tylko kupców, ale też paserów i złodziei. W Warszawie najpopularniejszy był Różyc na Pradze Północ. Przez lata Polski Ludowej i jeszcze w latach 90. Bazar Różyckiego był kolorową enklawą, gdzie pielęgnowało się folklor. Czerpali z niego pisarze, artyści, zwykli warszawiacy. Każdy region kraju miał targowisko, na które zjeżdżali się okoliczni mieszkańcy. W tym numerze przypominamy o radomskiej „Korei” przy ulicy Wernera. Pracowali tam m.in. państwo Walczakowie, którzy trudnili się handlem odzieżą sprowadzaną z Turcji. Jednak latem 1988 roku znudziła im się przygoda z importem znad Bosforu i znaleźli inny sposób na dostatnie i wygodne życie… Jak się Państwo domyślają – nielegalny. Podobno „nie masz cwaniaka nad warszawiaka”. Czy handlarze z „Korei” mogli zaimponować fachowcom z Różyckiego? Zapraszam do lektury.
Monika Frączak