Gdy jeden z mieszkańców Zrębina zaczął „pękać”, szybko postawiono go do pionu. Dostał anonim: „Coś spróbujeta powiedzieć, to pójdzieta z dymem”.

Kalitowie cały czas szukali sprawiedliwości. Podejrzewali, że w zbrodni maczał palce Sojda. Mężczyzna nic sobie nie robił z oskarżeń pogrążonych w żałobie rodziców, jeszcze im się odgrażał. Strach zajrzał mu w oczy dopiero, kiedy aresztowano Józefa Adasia. Bał się, że niebawem i on może znaleźć się w kręgu zainteresowania milicji. Aby oddalić od siebie podejrzenia i nadać odpowiedni bieg sprawie, zaproponował, że ofiaruje 100 tys. zł za prowadzenie śledztwa we wskazanym przez niego kierunku. Pojechał też z rodziną na Jasną Górę, by pomodlić się w intencji odnalezienia sprawcy i aby Józef Adaś jak najszybciej wyszedł na wolność. W Częstochowie kupił dużo medalików, rozdawał je potem świadkom „cichej nocy”, aby ich Matka Boska broniła.

Sojda robił wszystko, aby uwolnić Adasia. Nagrał na taśmę wypowiedź jednego ze świadków, który mówił, że Adasia nie było na miejscu odnalezienia zwłok, za to był tam Stefaniak. Taśmę zawiózł do prokuratury. Nie poprzestał na tym – do prokuratury generalnej wysłał skargę na funkcjonariuszy milicji rzekomo wymuszających zeznania. Zaczął też przekupywać ludzi, aby zeznawali, że sprawcą zabójstwa jest Stefaniak. Kto stawiał opór, mógł się spodziewać, że Sojda zaczai się na niego nocą i postraszy nożem.

Leszek B. nawet tego noża się nie wystraszył. Sumienie go gryzło. Poszedł na milicję i opowiedział, co się wydarzyło. Z czasem pojawili się kolejni chętni do „oczyszczenia sumienia”. Wszystko wskazywało na to, że zmowa milczenia pęka jak wiosną lód na rzece. Tymczasem niektórzy zaczęli odwoływać swoje pierwsze zeznania. Pierwszą była sama Zofia B. – ta, która podeszła do Krysi w kościele…

Znaków zapytania było wiele, ludzie kręcili, śledczy gubili się w kolejnych wersjach zeznań. Wreszcie do siedzącego w areszcie Adasia dołączyli inni, a przede wszystkim sam Sojda. Jan kłamał, że nic nie wie, bo do północy gapił się w telewizor. Wszystkie te brednie zdały się na nic, bo prokurator zarzucił jemu oraz Adasiowi, Sosze i Kulpińskiemu, że zabili Krystynę i Stanisława Łukaszków oraz Mieczysława Kalitę. Witkowi zarzucono pomoc mordercom.

„Nie oświadczam się”

Proces ruszył w listopadzie 1978 roku. Sojda, Adaś, Socha i Kulpiński na pytanie sądu, czy przyznają się do winy, jak również na inne pytania odpowiadali: „Nie oświadczam się”.

Przesłuchano kilkudziesięciu świadków. Ludzie zmieniali zeznania zgodnie z zasadą: „Zamknięta gęba, to gęba bezpieczna”. Sąd pytał, skąd rozbieżności w zeznaniach, ale świadkowie milczeli. Na ludzi nic nie działało, ani kary pieniężne, ani areszt. Czasami za fałszywe zeznania, uporczywe uchylanie się od nich czy nakłanianie do składania fałszywych, siedziały w areszcie nawet całe rodziny.

Nieugięty był 14-letni Staszek, który już drugiego dnia po zbrodni krzyczał pod domem Adasia, że zamordował Kalitów. Chłopak nie bał się nikogo. Jego rodzice, jedni z biedniejszych we wsi, popierali prawdomówność syna.

 

Nawet obiecane przez Sojdę pieniądze, które zdecydowanie by im pomogły, nie były w stanie zmienić ich postawy.

Mordercy byli za kratkami, ale na wolności pozostały ich żony, które sprytnie sterowały ludźmi. Zapewniały, że sprawa i tak będzie wygrana. Uczyły jak tłumaczyć zmianę zeznań: „Najlepiej zwalać na milicję”. Jak trzeba było, to i groziły świadkom. Między rodzinami oskarżonych a zeznającymi dochodziło nawet do rękoczynów. Można zaryzykować stwierdzenie, że w sądzie był niezły burdel.

Opinia społeczna była podzielona. Oskarżeni cały czas hardzi, ani na moment nie przestawali snuć planów na przyszłość. Sojda powtarzał, że nie boi się, bo nie ma czego, a kiedy sąd zapytał go, dlaczego niektórzy go oskarżają, odparł: „To wszystko jest namowa, to gazety namawiają świadków”.

Kalitowa z ciężkim sercem pojawiała się na każdej rozprawie. Miała wyrobioną opinię o „królu Zrębina”. Wiedziała, że ludzie się go boją. Nadziwić się tylko nie mogła, jak tak zły człowiek może być religijny i zawsze nosić przy sobie różaniec. Nie mogła mu wybaczyć, że na pogrzebie jej dzieci pchał się do niesienia trumny. Kalitowa walczyła o prawdę jak lwica, w odróżnieniu od jej męża, który sprawiał wrażenie, jakby całe powietrze z niego uszło. Inaczej cierpiały rodziny oskarżonych… Każdy przeżywał swój osobisty dramat.

Oko za oko…

Prokuratorzy żądali dla Sojdy, Sochy, Adasia i Kulpińskiego kar śmierci, a dla Witka kary pozbawienia wolności. To, co zrobili, zasługiwało na najwyższe potępienie. W następstwie ich działań Krystyna Łukaszek doznała złamania czwartego kręgu szyjnego i rozległego złamania kości czaszki, Stanisław Łukaszek – złamania kości czaszki z wgnieceniem do mózgu, a Mieczysław Kalita – rozległego złamania kości czaszki ze zmiażdżeniem i stłuczeniem tkanki mózgowej. Do tego wszystkiego sprawcy zmuszali ludzi do milczenia. Sojda kazał przysięgać, groził, przekupywał…

Obrońcy kwestionowali wiarygodność świadków. Pytali, czy można wierzyć ludziom, którzy cały czas zmieniają zeznania? Mieli też zastrzeżenia co do dowodów (autobus, który przejechał rodzinę, skasowano przed jego dokładnym obejrzeniem). Wnosili o uniewinnienie swoich klientów.

1 2>

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]