Świadkowie nabrali wody w usta. Przysięgali na krzyżyk i obrazek, ale chyba bardziej bali się zabójcy. Widzieli, że stać go na wszystko cz. 3/3
26 grudnia 2019

Podkreślali, że to niemożliwe, aby ktoś planował morderstwo i chciał, aby świadkami było 30 osób. Nie potrafili jednak wyjaśnić, jak to możliwe, że podczas wypadku pojazd rozbiera ofiarę z ubrań…
Jan Sojda w ostatnim słowie prezentował się jako człowiek niezwykle rodzinny. Prosił, aby wypuścić go do domu na Wigilię, aby mógł z najbliższymi połamać się opłatkiem. Józef Adaś twardo stał przy swoim, że nie zasłużył na żaden wyrok i prosi o uniewinnienie. Podobnie jak Stanisław Kulpiński, Jerzy Socha i Henryk Witek. Nie wyglądali na skruszonych, nie zapłakali nad ciężkim losem tych, którzy stracili swoich bliskich. Ale czego można się spodziewać po ludziach, którzy zabijają w wigilijną noc, biją ciężarną kobietę oraz z premedytacją najeżdżają samochodem na głowę nastolatka? Wacław Kalita, ojciec Mietka, wspominał widok syna w prosektorium: „Miał zmiażdżoną twarz, a obok płaty mózgu. Dużo tego mózgu…”.
Sojda, Socha, Adaś i Kulpiński zostali skazani na karę śmierci, a Witek na 5 lat pozbawienia wolności. Sędzia nie dopatrzył się wobec oskarżonych jakichkolwiek okoliczności łagodzących. Podkreślił także, że na wyjątkowe potępienie zasługuje postawa mieszkańców Zrębina, którzy milczeli, zmieniali zeznania, jednym słowem – utrudniali śledztwo.
Sąd Najwyższy utrzymał wyrok w mocy, tłumacząc: „(…) są jednak czyny, są okoliczności dokonania tych czynów, które swoim bestialstwem przerastają wszystko (…)”. Tymczasem Rada Państwa skorzystała z przysługującego jej prawa łaski i zamieniła karę śmierci orzeczoną wobec Jana Sochy i Stanisława Kulpińskiego na kary po 25 lat pozbawienia wolności (ostatecznie Socha spędził za kratami 14 lat, a Kulpiński 11 lat i 6 miesięcy). Karę śmierci wobec Jana Sojdy i Józefa Adasia wykonano.
Obaj zawiśli na szubienicy 23 listopada 1982 roku.
Mimo że od tragicznych wydarzeń minęło już ponad 40 lat, wiele osób jeszcze dobrze je pamięta. Ta sprawa do dziś wywołuje ogromne emocje. Drugiej takiej zbrodni nie odnotowano w historii polskiej kryminalistyki.
Wojciech Gantowski