Strzelanina w nocy 26 czerwca wywołała u wszystkich trzech zaangażowanych stron stan głębokiego stresu. Dawid był na siebie wściekły, bo tych dwoje powinno właściwie nie żyć. Czyżby zawodziło jego celne oko? Sal i Judy cieszyli się życiem, lecz obwiniali siebie za tak daleko posuniętą nieostrożność. Wystawili się przecież na cel szalonego rewolwerowca całkowicie świadomie. Na tej pierwszej (i ostatniej) randce podniecali się myślą, że Syn Sama czai się gdzieś za ich plecami. No i proszę: zdołali tylko na chwilę pogrążyć się w objęciach, gdy przednia szyba rozpadła się od wystrzałów, a nad ich światem zapanował chaos. „Zgadnijcie, o czym rozmawialiśmy dosłownie na kilka sekund przed strzelaniną?” – powiedziała Judy reporterom ze szpitalnego łóżka. – „Oczywiście! Żartowaliśmy sobie, że gdzieś w tych ulicznych ciemnościach kryje się Syn Sama!”

Wściekli, jak zwykle, byli policjanci. Rozminęli się z mordercą zaledwie o minuty. Rejon dyskoteki Elephas znajdował się pod stałą obserwacją detektywów, całkowicie przekonanych, że to właśnie tu nastąpi kolejny akt terroru. No i proszę – rzeczywiście nastąpił! Dwóch detektywów patrolowało parking przed dyskoteką i okoliczne ulice jeszcze kilkanaście minut po godzinie trzeciej nad ranem. Gdy kończyła się ich zmiana i kierowali wóz patrolowy w stronę swego komisariatu, usłyszeli wiadomość o strzelaninie. „Do diabła, my tam przecież byliśmy! Krążyliśmy po tych samych uliczkach, na których czaił się morderca!” – powiedział reporterom detektyw Joe Coffey.

 

Nowojorskie piekło

Dawid wracał z nocnej zmiany w urzędzie pocztowym i od razu zamykał się w swym śmierdzącym pokoiku. Miał tu swoje zmartwienia: po sąsiedzku zagnieździły się nowe demony. Pierwszym był Mr. Williams, demon fikcyjny i całkowicie wymyślony, i choćby dlatego nad wyraz niebezpieczny. Dawid słyszał jego zawodzenia, dobiegające zza ściany dniem i nocą, dlatego wreszcie wybił silnym kopnięciem buta dziurę w tej ścianie, a nad dziurą napisał czarnym flamastrem: „Cześć! Nazywam się Mr. Williams i mieszkam w tej dziurze. Mam kilkoro dzieci, które wychowuję na morderców. Poczekajcie aż dorosną!”

Drugim demonem był dla odmiany człowiek z krwi i kości: 26-letni Craig Glassman, wynajmujący mieszkanie piętro niżej. Z zawodu pielęgniarz, zatrudniony w jednym ze szpitali w Bronxie, sąsiad ten udzielał się społecznie jako zastępca szeryfa, a w związku z tym nosił czasem mundur i służbowy pistolet. Dlatego stał się jednym z  głównych wrogów Dawida.

W zawiłym systemie wymyślonym przez chorą wyobraźnię, Bogu ducha winnemu pielęgniarzowi przypadła rola wysłannika szatana. Dawid bał się go jak ognia, więc czasem chodził po swoim mieszkaniu tylko w skarpetkach, by nie drażnić demona.

„Ten Craig pojawił się niespodziewanie pewnego dnia. Zamieszkał w ścianach i w podłodze” – tłumaczył Dawid w zeznaniach do policyjnego magnetofonu. – „Dlatego zacząłem poruszać się jak najostrożniej. Bałem się, że mój nowy władca Craig śledzi mój każdy krok i z trudem powstrzymuje gniew. On natomiast zachowywał się w sposób przerażający: cały czas jakieś wrzaski, straszliwe odgłosy, noc w noc. Błagałem go, by wreszcie kiedyś przestał, lecz on nie reagował na moje prośby. Tak naprawdę nazywał się Gregunto Lacinto i był jednym z nich, wysłanników szatana, posiadających tajemną władzę nad moim umysłem.”

Dawid Berkowitz próbował zwalczyć demona-pielęgniarza. Wystosował do niego kilka anonimowych listów, które wprawiły tego człowieka w zdumienie. Craig Glassman dowiedział się z tych nieskładnych gryzmołów, sporządzonych niewątpliwie przez dowcipnisia albo przez osobę w stanie silnego obłędu, że jest „władcą”, zaś anonimowy nadawca „niewolnikiem”. Ponieważ listy nadchodziły jeden po drugim, złożył oficjalne zawiadomienie na policji.

Dawid był rozczarowany, że „władca” z mieszkania o piętro niżej nie potrafi nawiązać z nim kontaktu. Zaczął więc wypisywać na ścianach swego mieszkania czarnym flamastrem ostrzeżenia dla świata: „Tak długo jak Craig Glassman żyje wśród nas, świat nie zazna spokoju, a wręcz przeciwnie – będziemy świadkami nowych kolejnych morderstw”. W końcu uwierzył, że sąsiad wdarł się pod jego skórę, a nawet pod czaszkę. „Stałem się odzwierciedleniem demona” – powiedział Dawid policjantom po złapaniu. – „Wszedł we mnie i stał się mną. A gdy to uczynił, świat już nigdy nie odzyska spokoju”.

Dziwnym zbiegiem okoliczności stało się tak, jak przewidywał Dawid Berkowitz. W środę 13 lipca 1977 roku Nowy Jork znalazł się w stanie klęski. Wystarczyło uderzenie pioruna w stację jednego z głównych transformatorów metropolii, by ogromne połacie piętnastomilionowej aglomeracji pogrążyły się w totalnych ciemnościach. W zatrzymanych nagle pociągach metra utkwili na długo podróżni. Windy w wieżowcach uwięziły cztery tysiące ludzi. Porty lotnicze LaGuardia i Kennedy zostały zamknięte dla ruchu krajowego i międzynarodowego.

W ogromnej metropolii nastąpił chaos. W ludzi wstąpił diabeł: grupy Murzynów i Portorykanów pustoszyły główne pasaże handlowe Bronxu, Queens i Brooklynu, wywołując tysiąc pożarów. Zdewastowano 10 tysięcy sklepów i centrów  handlowych.

Policja dokonywała aresztowań nieprzytomnych z opilstwa osobników, tarzających się w zwałach towarów wyrzucanych przez okna wystawowe wprost na uliczne chodniki. Nowojorski „blackout” kosztował miasto 300 milionów dolarów. Policja aresztowała cztery tysiące osób, choć większość uczestników napaści na sklepy uszła bezkarnie.

Nowy Jork wyszedł z tej klęski nie tylko z ogromnymi stratami, lecz także z reputacją „miasta zła”. W końcówce lat 70., wśród trapiących to miasto plag, rewolwerowiec znany jako Syn Sama zajmował pierwsze miejsce, przyczyniając się do złej sławy wspaniałej metropolii i odstraszając od niej turystów.

Tadeusz Wójciak

Jesteś ciekaw jaki jest ciąg dalszy tej mrocznej historii? Już jutro zaprezentujemy ostatnią, szóstą część tekstu o Davidzie Berkowitzu, seryjnym mordercy znanym jako „Syn Sama”. Nie przegap!

< 1 2 3 4

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]