Tego dnia samolot An-24 SP-LTF wystartował o godzinie 15.20 z warszawskiego Okęcia. Leciał do Balic, gdzie miał wylądować 55 minut później
8 marca 2019
Pogoda była dobra. Po 19 minutach, drugi pilot zameldował kontroli obszaru w Warszawie, że samolot minął radiolatarnię Przysucha. Zgodnie z planem lotu 10 minut później o godzinie 15.49, mijając radiolatarnię w Jędrzejowie, piloci powinni nawiązać kontakt z lotniskiem w Balicach.
O 15.53 zaniepokojony kontroler zatelefonował na Okęcie. Nikt nie wiedział, co się dzieje. Kontrolerka zaczęła wywoływać maszynę. Po trzecim wezwaniu o 15.54 kapitan Czesław Doliński odpowiedział, że za jakąś minutę minie Jędrzejów (nie dziwiono się, bo opóźnienia się zdarzały). Dwie minuty później Doliński odezwał się ponownie. Meldunek był niezrozumiały i sprzeczny z poprzednim. Mimo to kontrolerka nie zażądała wyjaśnień. Powiadomiła Balice, że samolot jest opóźniony. O 15.57 kapitan Doliński wywołał lotnisko w Balicach. Zameldował, że o 15.49 minęli Jędrzejów i za 3 lub 4 minuty osiągną radiolatarnię dalszą lotniska.
Chociaż nic się nie zgadzało, kontroler przekazał maszynę do naprowadzania przez radar precyzyjny. Obsługujący go mieli jednak wątpliwości, czy pozycja samolotu jest prawidłowa, bo była już 15.59, a piloci wciąż meldowali, że nie widzą Krakowa. Dlatego na wszelki wypadek włączyli drugi radar. Na jego ekranie pokazała się kropka. Byli pewni, że widzą samolot, zatem wszystko jest w porządku.
Załoga wciąż miała problem z namierzeniem radiolatarni lotniska. Przez kilka minut piloci usiłowali zrozumieć, co się dzieje z radiokompasem. Uznali jednak, że skoro widzi ich radar, to coś musi szwankować w samolocie. O 16.08 kontroler radaru wydał ostatnie polecenie. Odpowiedzi nie było, a kropka na radarze zniknęła… Chwilę później w Balicach zadzwonił telefon. Milicja pytała, czy coś wiedzą, bo właśnie zawiadomiono ich, że niedaleko Zawoi o zbocze Policy rozbił się samolot.
Wrak znaleziono około godziny 20. Jak relacjonował po latach na łamach „Gazety Krakowskiej” Jerzy Pałosz, miejsce katastrofy wyglądało przerażająco. Zmasakrowane zwłoki 53 pasażerów i załogi rozrzucone były na przestrzeni kilkuset metrów kwadratowych. Wiele z nich zawisło na drzewach albo było wbitych w kadłub samolotu. Większość z nich miała porozrywane przez pasy bezpieczeństwa jamy brzuszne.
Padało wiele hipotez o przyczynach katastrofy. Jedna z nich zakładała nieudaną próbę porwania samolotu, który leciał w stronę granicy czechosłowackiej (tędy najczęściej uciekano do Wiednia). Do wypadku miało dojść, bo załoga walczyła z porywaczami. Sprawdzano wszystkich pasażerów, szukając potencjalnego porywacza. Szybko jednak odrzucono tę hipotezę, bo na pokładzie nie było nikogo, kto mógł tego dokonać.
Wyjaśnieniem przyczyn katastrofy zajęli się specjaliści z Głównej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Po trzech miesiącach przedstawili władzom raport. Ich zdaniem był to zwykły wypadek, którego powodem było wiele fatalnych błędów.
Jako głównego winowajcę wskazano kapitana Czesława Dolińskiego. Miał on zataić chorobę serca (podczas sekcji zwłok stwierdzono u niego starą bliznę pozawałową i świeży zawał w dolnej ścianie serca), która doprowadziła do zawału. Ponoć w dniu katastrofy kapitan skarżył się na silne bóle w klatce piersiowej. Podejrzewano, że podczas lotu miał atak serca i kiedy reszta załogi ratowała go, samolot pozostawiony sam sobie leciał w nieokreślonym kierunku. Ta teoria nie przekonała ministra komunikacji Piotra Lewińskiego, którego syn notabene zginął w katastrofie.
Ostatecznie specjaliści z Głównej Komisji Badania Wypadków Lotniczych wysnuli wniosek, że… piloci po prostu się zgubili. Nie wiedząc, gdzie są, zaufali obsłudze radaru i wykonywali wszystkie jej polecenia. Zarzuty nieumyślnego spowodowania katastrofy prokuratura postawiła trzem kontrolerom lotów z Balic. Uruchomili oni radar, który nie został formalnie wprowadzony do eksploatacji, bo nikt nie był przeszkolony do jego obsługi. Poza tym, sam producent radaru miał wątpliwości co do jego przydatności w tych warunkach, ponieważ urządzenie było stosowane do określania pozycji statków na… morzu. Niedociągnięć było więcej, ale ostatecznie nikt nie odpowiedział za nie. W czerwcu 1970 roku postępowanie wobec kontrolerów umorzono na podstawie amnestii, jaką uchwalono z okazji 25-lecia manifestu PKWN.
Prokuratura kilka razy wracała do akt katastrofy pod Zawoją (ostatni raz w 1980 roku po katastrofie samolotu pasażerskiego Ił-62 „Kopernik”, który rozbił się, podchodząc do lądowania na Okęciu). Niestety, śledczym nigdy nie udało się wyjaśnić, dlaczego samolot rozbił się o zbocze Policy. Kilka lat temu na jej szczycie postawiono pomnik upamiętniający ofiary.
Anna Jagodzińska