Tutaj znów inicjatywę przejęła teściowa. – Nie martw się Różo, ja się wszystkim zajmę. Teraz najważniejsze jest, żebyś zadbała o swoje zdrowie i szczęśliwie urodziła. – Ależ mamo, to nie o to chodzi. – O wychowanie dziecka nie musisz się martwić, ja się na tym znam, zostaw to mnie.

Znów się poddałam bez sprzeciwu. Może inna kobieta byłaby zadowolona z opieki, jaką objęła mnie teściowa, ale ja czułam się pozbawiona wszelkich praw. Nawet zjeść nie mogłam tego, na co miałam ochotę, chociaż na wartościach odżywczych pokarmów znam się o wiele lepiej niż matka mojego męża. – Różo, tego nie możesz jeść, bo zaszkodzisz dziecku. Innym razem wytykała mi, że za mało jem. – Dziecko, ty nie możesz tak się głodzić, w ten sposób zaszkodzisz mojemu wnukowi! Zjedz to, co ci przygotowałam, tylko bez kaprysów! Zobacz, jaka pyszna potrawka, masz to wszystko zjeść!

W innych sprawach także nie mogłam mieć własnego zdania, nawet tak osobistych, jak dobór strojów i higiena intymna. Moje koleżanki dziwiły się, że jestem niezadowolona z tej nadopiekuńczości i były nawet zazdrosne.

– Taka teściowa to dar niebios – mówiły. – Ja na twoim miejscu siedziałabym cicho, a najwyżej ponarzekała na jakieś dolegliwości, niech mamusia jeszcze bardziej się postara. – Dobrze ci tak mówić, bo nie wiesz, co to znaczy, że tego ci nie wolno, tamtego nie jedz, nie ubieraj się w spodnie, ten kolor ci nie pasuje. I to ciągłe dyrygowanie, jakbym miała pięć lat.

Najgorsze, że nadal nie miałam zrozumienia u swego męża. – Szymuś, ja przecież nie jestem dzieckiem. Sama wkrótce będę je miała. Czy ja nie mogę choć trochę być sobą? Porozmawiaj z mamą, kochanie odpowiadał – mama chce jak najlepiej, to wszystko dla twojego dobra i dla naszego dziecka.

Dopiero po porodzie moja teściowa zmieniła swoje postępowanie. Bynajmniej nie zapomniała o mnie, ale całą uwagę zaczęła poświęcać mojemu dziecku. Czasami zastanawiałam się, czy to ja jestem jego matką, czy moja teściowa? Ja byłam tylko pilnowana, żeby dziecku nie działa się krzywda z mojej strony. Jedno pozostało jednak bez zmian – tak jak dawniej nie miałam swobody.

Sytuacja pogorszyła się, kiedy na świat przyszło nasze drugie dziecko. Teściowa była jeszcze bardziej zaborcza i o wszystkim chciała decydować. Teraz już mnie nie przekonywała, lecz rozkazywała: – Tego nie bierz, nie karm dziecka soczkami. Dziecko musi jeść mięso, wystarczy, że sama stosujesz niezrozumiałą dietę i wkrótce zagłodzisz się na śmierć! Dziecko miało słuchać wyłącznie jej. To od niej zależało, co i kiedy jadło, jak się ubierało, czym się bawiło, co oglądało w telewizji. W czasie pobytu teściowej w domu rozkazy padały jak strzały z pistoletu, i tylko wówczas, gdy babci nie było w domu, dziecko miało matkę, a ja dziecko dla siebie. Chociaż nawet wtedy musiałam wykonywać polecenia teściowej, a wszystko dla dobra rodziny. To był mój drugi błąd.

Najgorsze, że ojciec moich dzieci niezmiennie nie potrafił stanąć na wysokości zadania. Rozdarty pomiędzy matką i mną nie wiedział, jak reagować, w jaki sposób nas pogodzić. Aby nie uczestniczyć w tych rozgrywkach, unikał przebywania w domu i wtrącania się w nasze sprawy. – Róbcie, co chcecie – mówił i wychodził. Atmosfera była ciągle napięta. Niesnaski i niepotrzebne uwagi wyprowadzały z równowagi wszystkich, nie wyłączając dzieci. Najchętniej zabrałabym je i wyprowadziła się z domu, ale nie miałam dokąd pójść.

Zaczęłam nawet rozglądać się za wynajęciem mieszkania, co byłoby możliwe, gdyby i mąż na to przystał. Ale on o niczym nie chciał słyszeć. Postanowiłam więc doprowadzić do separacji.

Może w ten sposób odsunę się od teściowej i nakłonię męża do zamieszkania w innym mieszkaniu – mówiłam koleżankom. Niczego to jednak nie zmieniło. Babcia w dalszym ciągu uważała, że ma większe prawa do dzieci niż ja, i aby to usankcjonować, zaczęła rozmyślać, w jaki sposób tego dokonać.

 

***

To był szatański pomysł. Do dziś nie wiem, czy teściowa sama to wymyśliła, czy ktoś jej to podpowiedział. Teściowa zajmowała wysoką pozycję społeczną wśród miejscowego establishmentu i dawała mi do zrozumienia, że zrobi ze mną, co zechce. Najbardziej obawiałam się, że zabierze mi dzieci, chociaż tłumaczyłam sobie, że to niemożliwe. Ale ona uważała, że wszystko może i to „wszystko” prawie się jej udało.

Byłam mocno zaskoczona, kiedy pod nasz dom zajechała karetka pogotowia. Męża nie było w domu, teściowa była okazem zdrowia, a dzieci również nie miały żadnych dolegliwości. Jednak nie ulegało wątpliwości, że załoga karetki kieruje się do naszego domu. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyła teściowa. Do mieszkania weszła lekarka i dwóch sanitariuszy. Jeden z nich trzymał jakiś dziwny przedmiot z mocnego materiału z paskami. Odniosłam wrażenie, że teściowa wiedziała o mającej nastąpić wizycie, jakby na nią czekała, chociaż po wejściu tych osób na jej twarzy odmalowało się rozczarowanie. – Mamo, co się stało? Jesteś chora? – zapytałam. – Nie dziecko, to do ciebie przyjechało pogotowie, pojedziesz do szpitala. – Ale ja nie jestem chora, nic mi nie dolega – odpowiedziałam. Ale moja teściowa znów chciała być wyrocznią w mojej własnej sprawie. – Ja wiem dobrze, co ci dolega, ubieraj się, pojedziesz do szpitala! – Nigdzie nie pojadę! – Wiem, o co ci chodzi, chcesz mi zabrać dzieci. Już dawno groziłaś, że się ze mną rozprawisz!

< 1 2 3>

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]