To była zbrodnia z wyższych sfer. Księcia zamordowano, niemal tuż pod jego domem. Śledczy długo nie mogli poradzić sobie z tą sprawą
1 listopada 2018

Tymczasem pod koniec kwietnia tamtejszy pałac, starannie opieczętowany przez policję, stał się obiektem dość dokładnej penetracji przez włamywacza. Zbił on szybę w oknie, wszedł do wnętrza, a następnie wyłamał łomem drzwi do gabinetu, gdzie przeszukał wszystkie skrytki, szafki, szkatułki, a przede wszystkim biurko. Przejrzał wszystkie papiery w poszukiwaniu jakichś dokumentów. Czy je znalazł? – tego nie ustalono.
Ustalono natomiast, że zginęła cenna broń myśliwska warta sporo rubli. Dwaj stróże, którzy mieli pilnować opieczętowanego pałacu, w pewnym momencie zdrzemnęli się i oczywiście nic nie słyszeli. Po włamywaczu czy włamywaczach nie pozostały żadne inne ślady. Pies policyjny nawet nie chciał podjąć tropu. Przeszukano starannie okolicę, ale znaleziono tylko żelazny łom.
Z nerwów czy dla zysku?
Aresztowanie barona Bispinga wywołało w Warszawie ogromną sensację. Ten 33-letni arystokrata, obdarzony przez papieża tytułem szambelana, skoligacony przez żonę z Zamoyskimi, a przez nich z wieloma europejskimi dworami – zatrzymany został pod zarzutem zabójstwa z chęci zysku. Najpierw podejrzewano, że pokłócił się z księciem i w rozdrażnieniu go zabił, ale po trwającym blisko rok śledztwie prokurator zmienił kwalifikację i oskarżył go o mord z premedytacją. U Bispinga bowiem, podczas rewizji, znaleziono 6 weksli opatrzonych podpisem zamordowanego księcia, każdy na 50 tysięcy rubli.
Bisping wyjaśniał, że są to weksle na pokrycie pożyczek udzielonych księciu, prokurator zaś twierdził, że podpisy podrobił podejrzany, by wyłudzić pieniądze. Czy były mu aż tak potrzebne, by ryzykować zabójstwo, skoro posiadał aktywa w wysokości około 600 tysięcy rubli, nie licząc majątków rolnych? Stan jego posiadania potwierdził potem podczas procesu szwagier barona – Michał hr. Kossakowski.
18 maja 1914 roku sprawa barona Bispinga znalazła się na wokandzie Sądu Okręgowego w Warszawie. Spodziewano się ogromnego natłoku ciekawskich i dlatego proces toczył się w reprezentacyjnej sali balowej Pałacu Paca przy ulicy Miodowej (dzisiejszy gmach ministerstwa zdrowia – przyp. red.), w którym miał siedzibę sąd. Ku rozczarowaniu prasy stawiło się jednak dość mało publiczności, dopiero na ogłoszenie wyroku przybyło jej więcej.
Akt oskarżenia zarzucał Bispingowi, że: z postanowieniem z góry powziętym pozbawienia życia Władysława księcia Druckiego-Lubeckiego celem osiągnięcia korzyści materialnych zadał mu wystrzałami z rewolweru dwie rany w okolicach pasa i w głowę, z których ostatnia spowodowała śmierć. Drugi zarzut dotyczył sfałszowania weksli celem osiągnięcia korzyści sprzeciwiających się prawu, a trzeci – usiłowania otrucia księcia przy pomocy strychniny wsypanej do herbaty. Fakt ten miał mieć miejsce rzekomo rok wcześniej i był niezwykle zagadkowy, ale nie do udowodnienia.
Spośród wielu świadków, uwagę publiczności przyciągały zwłaszcza żony – zamordowanego i oskarżonego. Zeznająca jako pierwsza – Władysławowa księżna Drucka-Lubecka, którą śmierć męża zastała w Paryżu, wystawiła raczej dobre świadectwo domniemanemu zabójcy. – Mąż – stwierdziła – bardzo cenił barona Bispinga, ordynata na Massalanach i żył z nim w przyjaźni. „To człowiek z głową” – powiedział kiedyś o nim. Wyraziła jednak zdziwienie, że ów znalazł się w posiadaniu weksli, bo nigdy nie widziała, ani nie słyszała, by zmarły pożyczał u Bispinga pieniądze. Zawsze twierdził, że jego stan majątkowy jest dobry i dzięki temu nie musi sobie niczego odmawiać.
Przyznała jednak, że Teresin i inny jeszcze majątek na terenie Królestwa Polskiego nie tylko nie przynosił dochodów, ale jeszcze trzeba było do nich dokładać. Kiedyś na Teresin mąż wziął pożyczkę na weksle, ale je szybko spłacił. „Przecież mam dochody” – powiedział, gdy go o to spytała. Na koniec wdowa oświadczyła, że książę nie miał żadnych wrogów; przeciwnie wszyscy byli mu bardzo życzliwi.
Ordynatowa Bispingowa, z domu hrabina Zamoyska, twierdziła stanowczo, iż widziała na własne oczy, jak kiedyś książę Władysław Drucki-Lubecki podpisywał mężowi weksle w bardzo charakterystyczny sposób: „na biurku, klęcząc na podłodze”, co ją bardzo zdumiało. „Popatrz, jak ten wariat Władzio podpisuje weksle” – usłyszała wówczas od męża. Był to ważny szczegół, bo mogło to mieć wpływ na charakter pisma, a właśnie co do tego były wątpliwości, które podnosili biegli grafolodzy.
– Czy zdziwiło panią – spytał ją adwokat Papieski, broniący Bispinga – gdy mąż wróciwszy 22 kwietnia do Massalan, opowiadał, że szedł piechotą z Teresina do Błonia?
– Bynajmniej. Mąż mój chodził bardzo dużo i bez względu na pogodę – usłyszał w odpowiedzi. Był to ważny szczegół, bo w czasie owej, tak istotnej dla sprawy, wędrówki, padał akurat gęsty deszcz.
Dwaj nieskazitelni
Liczni świadkowie potwierdzali opinię księżnej, że jej mąż nie miał żadnych wrogów. Stangret Kazimierz Kiziak mówił, ocierając łzy ze wzruszenia: – Księcia wszyscy ludzie na ręcach nosili, bo mieli od niego zarobku w bród, dziś jeszcze płaczą księcia, nikt nie miał przeciwności do niego!