To miało być szczęśliwe Boże Narodzenie w górskiej chacie, ukrytej w jednym z najpiękniejszych zakątków stanu Utah. Ale zło wzięło górę nad dobrem
24 grudnia 2017

Wystartowali z parkingu, z Linae za kierownicą Lincolna, z Trish siedzącą na miejscu dla pasażera, licząc ostatnie minuty życia. Wtedy znów drogę im przeciął wujek Randy.
Randy Zorn: – Zobaczyłem, jak przesiadają się ze skuterów do Lincolna. Nie tracąc czasu pobiegłem w tamtym kierunku, lecz one znów udały, że mnie nie znają. Ich samochód niemal się otarł o mnie. Widziałem twarz Linae: martwą, pustą, pobladłą.
Linae: – Musiałam udawać, że go nie znam. Wujek Randy podbiegł do samochodu wciąż wymachując rękoma. Ledwo go wyminęłam. Niepotrzebny był jeszcze jeden trup w tej rodzinie.
Randy Zorn: – W tym momencie już nie miałem wątpliwości: dzieje się coś dziwnego! Pewnie wydarzyło się jakieś nieszczęście! Już biegłem do swojego samochodu, aby wyruszyć w pościg za dziewczynami, gdy z trasy dobiegł warkot skutera. Patrzę, a tam za kierownicą mój brat Rolf, zmieniony nie do poznania! Głowa ogromna, spuchnięta, prawie nie widać oczu. Twarz i włosy pokryte długimi czerwonymi soplami, z których jeszcze kapała krew. Jednak żyje i krzyczy: Mnie trafili dwa razy! Dwa postrzały w głowę! Żona i matka zabite! Córki porwane!
Pościg w kanionie
Wreszcie wszystko stało się jasne. Rozpoczął się pościg: Randy za kierownicą swojego Chevroleta Blazer, jego półżywy brat Rolf na tylnym siedzeniu. Przed nimi samochód dziewczyn, przekraczający wszystkie dozwolone limity prędkości w niebezpiecznym, pełnym zakrętów kanionie, prowadzącym w stronę trasy szybkiego ruchu. Randy wielokrotnie próbował użyć telefonu komórkowego, choć wiedział, że w głębokim kanionie nie ma dużych szans. Walczył o rodzinę: jeszcze można było uwolnić Linae i Trish z rąk porywaczy. Jeszcze można było ratować Rolfa, ale tylko pod warunkiem, że przyślą helikopter.
Czas dłużył się w nieskończoność, gdy wreszcie zadziałało połączenie. – Dwie kobiety porwane! Dwie ofiary śmiertelne! Jeden mężczyzna ciężko rany! – zdołał nadać Randy Zorn, gdy połączenie zostało raptem przerwane. Na szczęście przy drodze jakby znikąd pojawiła się stacja benzynowa. Dobiegł do telefonu i wybrał 911: – Potrzebny helikopter! Natychmiast!
Linae Tiede: – Na liczniku miałam 90 mil. Nie chciałam umierać w kraksie. Chciałam żyć; w grę wchodziło życie Trish. Próbowałam zwolnić, lecz wtedy natychmiast czułam dotknięcie lufy rewolweru. Nagle zobaczyłam wóz patrolowy policji stanowej. Błyskawiczne wyminięcie, a potem jak na filmie: radiowóz zawraca i jedzie za nami, w bezpiecznej odległości. Dzięki ci Boże! Dzięki tobie, wujku Randy! Moi pasażerowie wpadają w panikę. Zaczyna się pospieszne, nerwowe poszturchiwanie lufami. Przejechałam jeszcze chyba tylko jedną milę. Raptem zakręt, a za nim całe morze (tak, wówczas wyglądało to jak całe morze!) głów, kapeluszy, mundurów oraz rewolwerów i strzelb wycelowanych w mój samochód. Zahamowałam zbyt gwałtownie i zamiast zderzyć się z tą ludzką policyjną ścianą wylądowałam w śnieżnej zaspie.
Bez oporu
Brad Wilde z patrolu policji stanowej: – W swej karierze zawodowej widziałem wiele miejsc ciężkich przestępstw. Ale nic nie zdoła wymazać z mej pamięci tego, co zobaczyłem po dotarciu skuterem śnieżnym do chaty rodziny Tiede. Smród spalenizny w krystalicznie czystym powietrzu naszych gór wywracał mi żołądek. Pożar jeszcze nie zdołał ogarnąć całej chaty. Paliło się tylko górne piętro, powoli lecz systematycznie, z ciężkim kopcącym się dymem, nasyconym smrodem spalonych włosów, dywanów, odzieży. Najpierw wszedłem do garażu, a tam wdepnąłem w kałużę niemal świeżej krwi. Z rewolwerem w ręku przez dym przedarłem się na parter, a potem na piętro. Wszędzie się tliło. Widziałem ślady pocisków na ścianach. Widziałem rozbryzgi krwi. Taki mały domek, a odniosłem wrażenie, że znalazłem się na pierwszej linii frontu jakiejś strasznej wojny.
Joe Offert, oficer śledczy policji stanu Utah, zapisał tego dnia w raporcie, w którym fakty uzupełnił osobistymi refleksjami:
– Podejrzani zostali wyciągnięci z pojazdu marki Lincoln Continental bez stawiania oporu. Według mojej oceny, byli to zwyczajni frajerzy, silni tylko wówczas, gdy rozstrzeliwali starszych i zaskoczonych ludzi, a potem porwali młode kobiety. Niewykluczone, że je również zamierzali zabić. Natomiast na nasz widok odrzucili broń, upadli na kolana i podnieśli ręce do góry. Zwyczajne, prymitywne, tragiczne frajerstwo! Ogromna tylko szkoda, że ujawnione kosztem dwóch istnień ludzkich, które odeszły z tego świata w tak szczególnym dla wszystkich dniu. A przecież obaj otrzymali ogromną szansę powrotu do społeczeństwa. Dotychczas każdy z nich miał na koncie znaczną listę przestępstw, ale takich, które upoważniały sąd do dania jeszcze jednej szansy. Obaj zostali zwolnieni warunkowo z więzienia stanowego Utah State Penitentiary, z obowiązkiem zamieszkania w ośrodku rehabilitacyjnym dla przestępców i natychmiastowego zgłoszenia się w biurze pośrednictwa pracy. 25-letni Von Lester Taylor (ten w szarym swetrze) pochodzi z bardzo przyzwoitej rodziny farmerów i jest wstydem dla nich wszystkich. Na drogę przestępczą wkroczył niemal natychmiast po ukończeniu szkoły średniej. Jego specjalnością były włamania. Młodszy o dwa lata Edward Deli był nałogowym podpalaczem. Miał na koncie wiele podpaleń, przeważnie zabudowań farmerów, którzy donosili na niego na policję, także za inne drobne przestępstwa. To on lał benzynę na ściany i podłogi wakacyjnej chaty rodziny Tiede, by zatrzeć ślady – jak wówczas im się wydawało – potrójnej zbrodni.