Trzecia ofiara

Na szczęście nie było trzeciej ofiary śmiertelnej. Rolf Tiede zdołał przeżyć. Szybka akcja załogi helikoptera pogotowia ratunkowego przedłużyła jego życie jeszcze o kilka lat, choć nigdy nie wyszedł z ogromnej traumy. Jak się okazało, Edward Deli strzelał do niego dwa razy. Nie wiedząc, że załadował naboje z ptasim śrutem. Śrut potrzaskał kości twarzy i czaszki, jednak nie na tyle skutecznie, by zabić. Rolf Tiede widział i słyszał wszystko. Zanotował w pamięci każdy szczegół.

Ugodzony pociskami udawał zabitego, z całą świadomością, próbując chwytać powietrze jak tylko możliwie najciszej. Zniósł również polanie benzyną. A gdy dom zaczął się palić i jego strój narciarski szybko ogarnęły płomienie, w ostatniej chwili zdążył dobiec do kabiny prysznicowej, ugasić ogień, złapać z szafy jakąś kurtkę.

Trudno zrozumieć, jak on to zrobił, bo przecież ciążko brocząc krwią zdołał dobiec do garażu, uruchomić swój własny skuter śnieżny. Poparzony, poważnie ranny pędził na skuterze zboczem góry, po śladach pozostawionych przez bandytów uprowadzających jego córki.

Trish, młodsza córka: – Stracił tyle krwi, a jednak ani przez chwilę nie myślał o sobie. Liczyło się tylko dobro jego dzieci. Chciał nas ocalić! To ojciec najwspanialszy ze wspaniałych. Tak! Rolf Tiede był i pozostanie zawsze bohaterem. Jego wyczyn tamtego świątecznego dnia jest tego wspaniałym dowodem.

 

Wycieczka w góry

Von Lester Taylor i Ed Deli, dwóch bandytów ujętych na gorącym uczynku. Sto lat temu w stanie Utah wieszało się takich natychmiast, na najbliższym drzewie. Dzisiejszy system wymiaru sprawiedliwości musiał osądzić ich czyny w pełnym majestacie prawa. Ich obrońcy z urzędu poddawali w wątpliwość ich winę, a gazety i telewizja w relacjach z procesu używały standardowego zwrotu „rzekomo”. „Rzekomo” włamali się do cudzego domu, „rzekomo” zabili dwie kobiety, „rzekomo” strzelali do Rolfa Tiede, i tak samo „rzekomo” porwali jego dwie córki. Nie wolno mówić i pisać o winie, zanim się jej nie udowodni.

Tymczasem od początku wszystko było jasne. Po wypuszczeniu na wolność z więzienia stanowego, Taylor i Deli zamiast udać się prosto do określonego prawem miejsca przeznaczenia (ośrodka rehabilitacyjnego dla przestępców), przez kilka dni włóczyli się po stanie Utah. Podróżowali autostopem. Taylor zaproponował koledze włamanie do jednej z górskich chat. Kiedyś był na wakacjach w  okolicach Oakley i zapamiętał, że miejscowi ciułacze inwestują wszystko w atrakcyjny teren, gdzie budują domy z kamienia i drewna. A ponieważ są chorobliwie uczciwi, ufają innym, wierzą w człowieka i przeważnie nie dbają o ryglowanie drzwi i okien.

Wybór bandytów padł na chatę rodziny Tiede. Mieli szczęście, bo wewnątrz wszystko zostało już przygotowane do Bożego Narodzenia. Lodówka i bar pełne, a pod choinką stos prezentów, zapakowanych w starannie dobrany kolorowy papier.

Przez tydzień jedli, pili i pękając ze śmiechu, niemal słaniając się z rozbawienia, rozpakowywali nie swoje prezenty, uwieczniając wszystko na kasetach wideo. Nic ich nie goniło, mieli mnóstwo czasu. Spodziewali się, że wkrótce, najpóźniej 25 grudnia, zjadą właściciele. Przygotowali wszystko na ich przyjęcie. Mieli dwa rewolwery, zapas amunicji oraz noże. Ustawili kamerę wideo w ten sposób, by dokładnie sfilmować sceny egzekucji.

Thomas Brunker, zastępca prokuratora generalnego stanu Utah: – Von Lester Taylor i Edward Deli zostali postawieni w stan oskarżenia o popełnienie dwóch zbrodni, próby popełnienia trzeciego morderstwa, porwania z użyciem broni, podpalenia, ucieczki przed policją. Przedstawiono im również około dziesięciu dodatkowych zarzutów.

Trish Tiede: – Bardzo pragnęłam, aby obaj otrzymali najwyższy wymiar kary. W naszym stanie, jako jedynym w USA, skazańcy są rozstrzeliwani. Gorąco chciałam, aby obaj mieli świadomość, że zostaną rozstrzelani, tak jak moi najbliżsi.

Linae Tiede: – Taylor i Deli po równo uczestniczyli w zbrodni. Obaj zamordowali naszą mamę i babcię. Nie mam wątpliwości, że obaj powinni ponieść zasłużoną karę. Po równo. Tylko rozstrzelanie!

Stało się jednak inaczej. W piątym miesiącu procesu Von Lester Taylor przyznał się do popełnienia podwójnej zbrodni. Został skazany na karę śmierci. Ale jego partner w przestępstwie nie zamierzał wziąć na siebie winy. Jak to czasem bywa w systemie orzekania przez ławę przysięgłych, jedna z osób zapałała do niego sympatią i głosowała na jego korzyść. W rezultacie Edward Deli otrzymał zaledwie karę dożywotniego więzienia.

Dla wszystkich pozostałych przy życiu członków rodziny Tiede, a zwłaszcza dla świadków zbrodni na matce i babci, był to cios wyjątkowo trudny do zniesienia.

 

Powrót do życia

Claudia Tidwell Nelson, ciotka Linae i Trish, siostra ich zamordowanej matki: – Jestem święcie przekonana, że moja siostra byłaby szczęśliwa widząc tak wspaniałe rezultaty, jakie obie dziewczyny osiągnęły w zrzuceniu z siebie ciężaru aż tak niewyobrażalnej tragedii.

W ciągu ponad dwudziestu lat, jakie upłynęły od tamtego świątecznego poranka, Linae i Trish wyszły dobrze za mąż. Posiadają szczęśliwe rodziny. Linae ma czworo dzieci ze swego małżeństwa i pięcioro pasierbów i pasierbic. Trish ma dwoje dzieci. Rolf Tiede zmarł na raka już po ich weselach. Zdołał się jeszcze nacieszyć, całe dwa lata, swoją chatą odbudowaną po pożarze. Cała rodzina, w tym oczywiście wujek Randy Zorn oraz kuzyni, dziś poważni, a przecież kiedyś płatający figle, spotyka się w chacie w święta Bożego Narodzenia.

Możliwość przeżywania szczęśliwych chwil w miejscu, które było scenerią podwójnej zbrodni, jest dla nich wszystkich dowodem na zwycięstwo odniesione w walce z niewyobrażalnym złem. Sprawcy tragedii nadal żyją. Skazany na śmierć Von Lester Taylor wciąż walczy o życie. Unika egzekucji wykorzystując prawo do apelacji. Natomiast odsiadujący dożywocie Edward Deli kaja się przed rodziną swych ofiar i błaga o przebaczenie.

Wreszcie je otrzymał, co jest dowodem na to, że nawet w najtrudniejszych okolicznościach można zrzucić z siebie pozornie niezniszczalne piętno zła.

Linae Tiede: – W 2001 roku napisał do mnie list. Czytałam ten list w nieskończoność, chyba kilkadziesiąt razy. Trwało to dziewięć lat. Próbowałam zrozumieć jego słowa. Jego racje. Jego sposób myślenia. Ed Deli napisał,  że jest nowym człowiekiem. Wyrasta na prawdziwego mężczyznę. Nie jest już tym złym, przepojonym nienawiścią człowiekiem, ufającym rewolwerom i nożom.

Przed świętami Bożego Narodzenia 2010 roku, a więc dwadzieścia lat po tragedii, odpowiedziałam na ten list. Choć nadal jestem pewna, że dla tego człowieka nie ma miejsca w świecie normalnych ludzi,  w ostateczności zdobyłam się na słowo wybaczenia. Poczułam niewyobrażalną ulgę. Uwolniłam się od zmory.

Tadeusz Wójciak

< 1 2 3 4

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]