W centrum Warszawy zgwałcono młodą dziewczynę. Domniemany sprawca został uduszony we Francji. Nie wiadomo, kto i dlaczego go zamordował
4 października 2017

Nie mam złych zamiarów
Kiedy dojechali na miejsce, zaproponował dziewczynie drinka w hotelowym barze, przedtem poprosił kobietę w recepcji o klucz do jednego z pokojów. To już całkowicie zaskoczyło Kasię. Była coraz bardziej zmęczona i marzyła tylko o tym, aby jak najszybciej znaleźć się w domu.
– Proszę dać mi wreszcie spokój i natychmiast mnie odwieźć! – niemal krzyknęła, stojąc z nim w hotelowym patio.
Roman mimo wszystko nie spodziewał się takiej reakcji po nowej znajomej. Zauważyła to chyba również recepcjonistka, bo pod pretekstem braku wolnych miejsc nie dała mu żadnego klucza. Nie zniechęciło to jednak nachalnego mężczyzny, który odciągnął dziewczynę na bok i zaczął ją przekonywać, że nie żywi wobec niej żadnych złych zamiarów. Chciał tylko, by poczekali do otwarcia hotelowej restauracji, która od siódmej rano serwuje śniadania, ewentualnie – gdyby dalej czuła się zmęczona – chciał zaproponować jej kilkugodzinną drzemkę w wynajętym pokoju.
– Nie wiem, dlaczego podejrzewasz mnie o jakieś niecne zamiary – tłumaczył jej spokojnym, opanowanym głosem. – Oczywiście nie ma żadnej sprawy, jeśli chcesz wracać do domu, zaraz pójdziemy do stojącej pod hotelem taksówki i natychmiast pojedziemy pod wskazany przez ciebie adres.
To tłumaczenie chyba trochę ją uspokoiło. W końcu byli w miejscu publicznym, między ludźmi, więc raczej nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. Może rzeczywiście niepotrzebnie krzyczała na niego przed chwilą, a przygodnie poznanym mężczyzną kierują tylko dobre intencje! Podała mu rękę i poprosiła o zawiezienie do domu na Grochowie. Roman zgodnie z obietnicą zaprowadził ją do taksówki. Zanim ruszyli, coś szeptał do ucha taksówkarza. Katarzyna nie zwracała jednak na to uwagi. Usiadła wygodnie na tylnym siedzeniu i zaczęła walczyć z opadającymi powiekami. Bezsenna noc coraz bardziej dawała się jej we znaki.
Już po kilku minutach jazdy zorientowała się, że jadą w niewłaściwym kierunku. Chciała coś powiedzieć, nawet krzyknąć, ale w tym samym momencie, jakby przeczuwając jej zamiary, z przystojnego i szarmanckiego do tej pory Romana wyszło brutalne zwierzę…
– Obiecuję, że cię zabiję, jak nie będziesz mi posłuszna – słowa mężczyzny zabrzmiały wyjątkowo groźnie i była pewna, że jeśli zacznie się bronić, to spotka ją krzywda. Tymczasem on jedną ręką rozpinał suwak u swoich spodni, drugą zaś przyciągnął jej głowę.
– Teraz już chyba wiesz, co dziewczyna powinna robić mężczyźnie w takiej sytuacji! – syknął jej do ucha.
Kierowca Mercedesa doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co działo się na tylnym siedzeniu. Ale przecież to nie pierwszy raz, kiedy młodzi pasażerowie oddawali się w jego aucie miłosnym igraszkom. Nawet nie próbował im przeszkadzać, bo przecież młodzian o wszystkim go uprzedził zanim ruszyli spod hotelu i obiecał dorzucić coś ekstra przy płaceniu rachunku. Przestraszył się trochę, kiedy młody mężczyzna tonem nieznoszącym sprzeciwu nakazał włączenie głośnej muzyki i nie zwracać uwagi na zabawę z poderwaną niedawno dziewczyną.
Zabiję jak psa!
Kilka minut później Roman polecił kierowcy, aby z asfaltowej szosy zjechał w polną, błotnistą drogą. Po przejechaniu kilkuset metrów taksówka zatrzymała się. Roman nakazał Katarzynie, aby oddała mu wszystkie posiadane kosztowności i pieniądze. Kiedy półżywa dziewczyna spełniła jego żądania, wyciągnął ją z samochodu i pociągnął w kierunku rozciągających się niemal po horyzont pól. Laskowska usłyszała tylko odgłos odjeżdżającej taksówki. Jej kierowca, pomimo że klient nie zapłacił jeszcze za kurs, wolał uciec, niż pomóc bezbronnej dziewczynie. Kobieta zdała sobie sprawę, że zdana jest na łaskę i niełaskę tak sympatycznego jeszcze niedawnego człowieka. Posłusznie próbowała iść za nim krok w krok i dotrzymywać mu tempa, ale potykała się o grudy zamarzniętej ziemi i przewracała się co kilkanaście metrów. Prosiła, by zwolnił i puścił ją wolno, ale tamten był nieugięty. Cały czas groził jej, że jeśli nie będzie mu posłuszna zabije ją i pozostawi na tym odludziu.
W pewnym momencie napastnik kazał jej zatrzymać się i rozebrać. Nie zważał na to, że wiał zimny, mroźny wiatr. Jemu było ciepło bo miał na sobie ciepły kożuszek. Dziewczyna prawie zupełnie opadła z sił, i zaczynało jej być wszystko jedno, chociaż cały czas brzmiały w pamięci słowa napastnika: rób, co ci każę, bo jak nie, to zabiję jak psa!
Roman próbował ją zgwałcić. Nie udało mu się to jednak. Dziewczyna bała się, że przez to napastnik się jeszcze bardziej rozjuszy. Nie pomyliła się. Mężczyzna wprawdzie zapiął spodnie, lecz chwilę później zaczął ją bić po twarzy.
– Myślałam, że to już ostatnie chwile mojego życia – zeznała kilka godzin później w komendzie policji. – Zaczął krzyczeć, że to wszystko moja wina i zadawał coraz mocniejsze ciosy. Bałam się, że zaraz stracę przytomność i nigdy już jej nie odzyskam. Miałam wrażenie, że działał jak w amoku i stracił panowanie nad tym, co robi!
Niespodziewanie gwałciciel zostawił ją w spokoju. Może „otrzeźwiał” i zdał sobie sprawę z tego co robi, może urażony z powodu męskiej niedyspozycji jak najprędzej chciał zniknąć jej z oczu…
– Nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego on się tak nagle uspokoił – opowiadała dalej roztrzęsiona Katarzyna Laskowska. – Wyglądało to tak, jakby w jednej chwili minął mu cały ten szał. Po prostu wstał ze mnie, otrzepał się, wyciągnął telefon komórkowy z kieszeni i zadzwonił do znajomego, żeby po niego przyjechał. Doprowadziwszy się do porządku ruszył w kierunku odległej o kilkaset metrów szosy, mnie zaś rozkazał, żebym nigdzie się nie ruszała.
Kiedy tylko napastnik zniknął jej z pola widzenia, ostatkiem sił dobrnęła do szosy. Próbowała zatrzymywać przejeżdżające, nieliczne o tej porze samochody. Jej wygląd nie wzbudzał zaufania, nic więc dziwnego, że dopiero po kilkunastu minutach zlitował się nad nią jakiś kierowca, który zawiózł ją prosto do komendy policji. Tam Katarzyna szczegółowo opowiedziała o wydarzeniach ostatniej nocy, podpisała też wniosek, iż domaga się ścigania sprawcy przestępstwa.
Nikt nic nie wie
Ruszyło policyjne dochodzenie. Jeszcze w niedzielne popołudnie wywiadowcy udali się do klubu „Zodiak” z nadzieją, że uda im zebrać jakieś informacje o młodym mężczyźnie, który zmusił Katarzynę Laskowską do czynności seksualnej w taksówce, a później usiłował zgwałcić. Niestety, rozmowy z tamtejszym personelem nie przyniosły efektu, również późniejsze zeznania stałych bywalców dyskoteki nie wniosły do sprawy zbyt wielu szczegółów. Udało się wprawdzie dzięki zeznaniom kilku świadków, naszkicować portret pamięciowy domniemanego sprawcy przestępstwa, jednak był on na tyle ogólnikowy, że pasował przynajmniej do kilkunastu młodych mężczyzn, którzy tamtej sobotniej nocy tańczyli w rytm dyskotekowych przebojów na parkiecie „Zodiaka”. Świadkowie nie byli zresztą zgodni co do tego, czy poszukiwany bywał już w klubie. Dwóm kobietom wydawało się, że widziały go tutaj kilka tygodni wcześniej, z kolei ochrona lokalu i barmani byli przekonani, że zjawił się u nich pierwszy raz.
Niewiele więcej do toczącego się śledztwa wniosło przesłuchanie trójki pracowników hotelu „Kaskada”, którzy widzieli Romana w niedzielny poranek. Cała trójka zgodnie oświadczyła, że widziała go po raz pierwszy i nikt nie był w stanie powiedzieć o nim niczego więcej.
– Czy nie było dla was zaskoczeniem, że dwójka młodych ludzi zjawia się o szóstej nad ranem i chce wynająć pokój? – dopytywał jeden z policjantów.
– Proszę pana, dla hotelowej recepcjonistki nic nie jest zaskoczeniem – tłumaczyła dyżurująca wówczas kobieta. – Goście zjawiają się u nas przez całą dobę. Większość z nich to podróżni, zatrzymujący się na jedną lub dwie noce. Mamy niskie ceny, blisko od nas na Okęcie więc nic dziwnego, że hotel naprawdę tętni życiem przez całą dobę.
Nie na wiele zdały się poszukiwania taksówkarza z Mercedesa, który wiózł w niedzielny poranek Katarzynę i Romana. W Warszawie jest przynajmniej kilkaset takich taksówek i dotarcie do wszystkich kierowców byłoby bardzo trudne. Nie wiadomo zresztą, czy zakrojone na szeroką skalę działania przyniosłyby jakiś skutek.
– Jestem przekonany, że tamten kierowca nawet by się do tego nie przyznał, bo bałby się zeznawać potem w sądzie – twierdził jeden z warszawskich policjantów. – Z własnej praktyki znam kilkanaście przypadków, kiedy w podobnych sprawach taksówkarz mówił: nic nie widziałem, nic nie pamiętam. Boją się, że ich zeznania pomogą zatrzymać sprawcę przestępstwa, który potem może się mścić za to, co powiedzieli…