W nocy z 12 na 13 grudnia 1985 roku, dwóch pracowników krakowskiego MPK przecięło paski klinowe w 30 autobusach. Władze PRL-u uznały to za zamach
17 sierpnia 2017

Kiedy Kazimierz Krauze trafił do celi Żaby, tamten na twarzy miał ślady pobicia. Spał na najgorszej pryczy, czyli położonej tuż pod sufitem jaskółce. Na noc przywiązywał się do łóżka szmatami, bo współwięźniowie podczas snu zrzucali go na betonową podłogę. Trząsł się ze strachu.
Krauze: – To było już po tym, jak został sprowadzony do kategorii więziennych podludzi. Opowiedział mi, że jeden z więźniów zarzucił mu na twarz ścierkę, w którą grypsujący wycierali ręce po onanizmie.
W myśl zasad więziennej subkultury nie wolno takiego aktu wykonać bez powodu. Kryminalista, który łamał tę zasadę, narażał się na identyczną karę. Żaba nie zrobił niczego, co byłoby odstępstwem od więziennych reguł. Kryminalistę, który go upodlił, dzień później Służba Więzienna wywiozła poza Kraków, prawdopodobnie po to, by nie narażać go na tłumaczenie się „grypserze”. Kiedy Krauze zameldował wychowawcy o stanie Jacka, usłyszał: „Pilnuj własnej dupy”, a funkcjonariusze natychmiast przenieśli go do innej celi. Żaba został sam.
Był drobny i nieśmiały. Kiedy prosił o zgodę na korespondencję, komendant więzienia zanotował na odwrocie jego podania: „Wykolejeniec i debil. Prośby nie popieram”. Mimo formalnego zniesienia stanu wojennego w 1983 roku, wiele regulacji prawnych z tamtego okresu obowiązywało do końca lat 80. – gehenna młodego chłopaka miała więc trwać jeszcze długo, zanim znalazła tragiczny finał…
Niewygodne, stare sprawy
Kiedy Krauze wyszedł na przepustkę, Żaba również znalazł się tymczasowo na wolności. W 1988 roku dostał urlop w odbywaniu kary ze względu na stan zdrowia.
– Zaprosiłem go do siebie. Kiedy go zobaczyłem, załamałem się. Nigdy nie widziałem tak zaszczutego człowieka. Prawie nic nie mówił, a kiedy żona podała placki ziemniaczane, złapał je oburącz, mimo że były gorące, mocno ścisnął w dłoniach i uciekł do kąta, gdzie jadł łapczywie odwrócony do nas plecami – wspomina pracownik MPK.
Żaba miał nadzieję, że więzienny koszmar więcej nie powróci, a utwierdził go w tej nadziei sam Jacek Kuroń. Po Międzynarodowej Konferencji Praw Człowieka w kościele pw. św. Maksymiliana Marii Kolbego w Krakowie, w sierpniu 1988 roku. Na spotkaniu prawie dwóch tysięcy osób z Kuroniem, ktoś zapytał o więźniów politycznych i wymienił nazwisko Żaby. Wówczas Kuroń dał Jackowi Żabie publicznie słowo, że więcej do więzienia nie wróci. Ten uwierzył i zaczął płakać.
Kiedy w lutym 1989 roku trwały już rozmowy Okrągłego Stołu, dostał niespodziewanie nakaz powrotu na Montelupich. Nie miał mu kto pomóc: matkę stracił w dzieciństwie, sam nie potrafił upomnieć się o obiecaną wolność, nie potrafił dotrzeć do wielkich z „Solidarności”. Otworzył więc okno w mieszkaniu na ósmym piętrze i wyskoczył.
Dziś mało kto chce wracać do tamtych wypadków. Pracownicy Służby Więziennej twierdzą, że nie ma powodu, by bić się w piersi za stare sprawy. Sędzia Józef Korbiel odszedł już na emeryturę. W krakowskim środowisku prawniczym ma opinię dobrego, łagodnego człowieka. Jerzy Biederman jest jednym z najbardziej wpływowych prokuratorów w Małopolsce, pracuje w Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie. W rozmowie z Gawlikowskim twierdził, że chciał tę sprawę poprowadzić jak najlepiej. Jednak przyznawał, że można było postąpić inaczej.
Emerytowany pułkownik Służby Bezpieczeństwa, Urzędu Ochrony Państwa i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Jerzy Stachowicz, w 2008 roku został mianowany na stanowisko eksperta sejmowej komisji śledczej do spraw nacisków. Powołanie go wywołało sprzeciw dawnych krakowskich opozycjonistów. Krzysztof Bzdyl i Ryszard Bocian złożyli do krakowskiego oddziału Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu wnioski dotyczące przestępstw komunistycznych popełnionych przez Jerzego Stachowicza. Pod naciskiem opinii publicznej, 20 maja 2008 roku, Stachowicz zrezygnował z prac w komisji.
Kazimierz Krauze zapytany, co chciałby powiedzieć osobom, które przyczyniły się do aresztowania i śmierci Jacka Żaby, odpowiedział: – To my z Jackiem mieliśmy rację. Gdyby nie takie akcje jak nasza, może dzisiaj nie moglibyśmy sobie tak swobodnie rozmawiać przez telefon. Komunizmu nie obaliliśmy, ale z pewnością przyczyniliśmy się do zamknięcia niesławnego rozdziału naszej historii.
Pomimo przekonania o słuszności swojej sprawy, pracownikiem MPK do dzisiaj targają sprzeczności.
– Czasem myślę, co by było, gdyby… Ale nie chcę gdybać, bo gdybanie nie przywróci Jackowi życia. Nie żałuję tego, co zrobiłem – komentuje Krauze.
Wspomina, że po śmierci kolegi jego ojciec miał do niego żal, że to właśnie Jacka wybrał do akcji. Zdaniem Krauzego zapotrzebowanie na pewne postawy jest cały czas obecne. – Trzeba pilnować interesu robotnika. Ustrój się zmienił, a robotnik dalej musi walczyć o swoje – przyznaje z żalem pracownik MPK.
Kazimierz Krauze wraz z członkami Stowarzyszenia Konfederatów Polskich, organizacji skupiającej działaczy i sympatyków pierwszej w Polsce partii politycznej o charakterze antykomunistycznym – Konfederacji Polski Niepodległej, noc z 12 na 13 grudnia spędzali na ul. Ikara 5 w Warszawie. Co roku w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego stowarzyszenie manifestowało przed willą szefa Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, gen. Wojciecha Jaruzelskiego sprzeciw akcji wojskowej PRL.
– Chcieliśmy przypominać Jaruzelskiemu, że w stanie wojennym zginęło wielu uczciwych ludzi, takich jak Jacek Żaba – podkreśla Krauze.
Grób Jacka Żaby znajduje się na cmentarzu Grębałowskim w Krakowie. Złomiarze ukradli krzyż z mogiły. – Zbieramy pieniądze na nowy. Historia o Jacku nie może zostać zapomniana – mówi Kazimierz Krauze.
Marcin Cymerys