Zasiedli przy stole, pomodlili się i wydali wyrok. W Zaduszki wymordowali sołtysa i jego całą rodzinę. Była to jedna z najokrutniejszych zbrodni PRL-u
2 listopada 2017

Józef Zakrzewski nie miał jednak zwyczaju wywiązywania się z obowiązku dostaw. Sprzedał zwierzę nielegalnie, za co stanął przed sądem. Dostał grzywnę i 8 miesięcy w zawieszeniu. Był przekonany, że to wszystko przez Władka. – A za co zastrzeliliście Hartunga? – dopytywał sędzia. – A bo to niedobry człowiek był. Mieliśmy budować dom. Zrobili u nas rewizję. Jeden taki podobny do Hartunga stwierdził, że drewno na chałupę jest kradzione, przez co władze wstrzymały zgodę na budowę.
Ile prawdy było w tej historii? Ano tyle, że budowa została wstrzymana, a drewno kradzione, o czym Zakrzewscy „zapomnieli”. Opisana przez nich historia działa się w latach 40., a morderstwa dokonano w latach 50. Dlaczego? Podobno potrzebowali tyle czasu, aby znaleźć Bolesława Hartunga. Ustalono jednak, że ten nigdy nie brał udziału w żadnej rewizji, był po prostu podobny do mężczyzny, który w niej uczestniczył…
– Dlaczego zabiliście Żaczkiewicza? – ciągnął dalej sędzia.
– A to też był zły człowiek – odpowiadali zgodnie Zakrzewscy. – Kiedyś, jak był sołtysem, musiał wyegzekwować zaległe dostawy, wszedł do obory i wyprowadził młodego byczka. Zwierzę rwało się, to ten bydlak okręcił mu szyję łańcuchem. On źle traktował ludzi…
Morderstwa dokonano w 1957 roku. Zakrzewscy przyszli pod dom Żaczkiewicza w nocy. Obwiązali mu szyję krowim łańcuchem, zaprowadzili pod studnię, uderzyli bagnetem i wrzucili do wody. Zwłoki mężczyzny znalazła córka. – Borowiec też był zły? – dopytywał sędzia.
– Też – odparł stary Zakrzewski. W okupację Niemców nasłał.
Nie było na to żadnych dowodów, ale to oczywiście nie przeszkadzało Zakrzewskim zemścić się na mężczyźnie. Tutaj wykazali się pomysłowością i umiejętnościami aktorskimi, które później prezentowali też przed sądem. Otóż sołtys Borowiec zastępował we wsi dentystę. W nocy przyszli pod jego dom. Józef wył z bólu, trzymając się za szczękę. Wyglądało, jakby niemiłosiernie cierpiał z powodu bólu zęba. Gospodarz zlitował się, otworzył drzwi domu, a wtedy ojciec i syn weszli do sieni i wbili mu nóż w plecy.
Z tych wyjaśnień wynikało, że Zakrzewscy mordowali z zemsty za doznane krzywdy. Jeśli to prawda, to nie do końca, ponieważ byli też zainteresowani „łupami”. Z domu Borowca ukradli 14 tysięcy złotych. Żaczkiewiczowi zabrali firanki i materiał na sukienkę. Z domu Mieczysława Lipy wynieśli kilkadziesiąt tysięcy złotych. Zrabowane pieniądze przechowywali na terenie posesji Józefa Zakrzewskiego. Śledczy wykopali spod krzaku jaśminu dwa słoiki wypchane banknotami (było tam 120 500 złotych). Na kilku banknotach widoczne były ślady krwi.
W sprawie Lipów Zakrzewscy wielokrotnie zmieniali wyjaśnienia. Adam wypierał się uczestnictwa w zbrodni. Jego ojciec zapewniał, że u Lipów był tylko on i Czesiek.
Kiedy Józef i jego synowie zostali aresztowani, Helena Zakrzewska (żona i matka oprawców) zaryglowała się w domu i nikogo nie wpuszczała. Ludzie podchodzili pod dom, rzucali obelgi. W stronę okien leciały kamienie. Żona Czesława schroniła się u matki i nie wystawiała nosa poza próg domu. Pilnowała dzieci. Bała się zemsty.
Będą z nich wariatów robić
Świadkowie w procesie Zakrzewskich byli dość oszczędni w słowach. Z ich zeznań wynikało, że rodzina morderców niczym szczególnym się nie wyróżniała, a przecież tak nie było. Dopiero skrupulatne i dociekliwe pytania sądu zmieniły ten obraz. Taka wstrzemięźliwa postawa świadków nie umknęła uwadze dziennikarzy. W prasie pojawiały się komentarze: Rzepin się boi! Ludzie z Rzepina ciągle jeszcze nie otrząsnęli się ze strachu. Jeszcze ważą słowa.
– Tych ludzi trzeba leczyć ze strachu – pisali komentatorzy ze „Sztandaru Młodych”.
Okazało się jednak, że niechęć do zeznawania przed sądem nie oznacza jednak niechęci wymierzania sprawiedliwości po swojemu. Zapieczętowane przez śledczych gospodarstwo Zakrzewskich było sukcesywnie dewastowane. Można było odnieść wrażenie, że ludzie chcieli zrównać z ziemią miejsce, w którym żyli mordercy.
Ojciec i synowie Zakrzewscy w czasie toczącego się śledztwa przeszli ogólne badania psychiatryczne. Jednak zdaniem obrony były one niewystarczające, by odpowiedzieć na pytanie, czy w czasie popełnionego czynu byli poczytalni. Sąd przychylił się do wniosku obrony i skierował ich na dokładną obserwację psychiatryczną. Informacja ta była szeroko komentowana w kuluarach sądu: Będą z nich wariatów robić!
O Józefie Zakrzewskim badanym w Państwowym Szpitalu dla Psychicznie Chorych w Pruszkowie napisano: Stwierdzono niepokój ruchowy, objawiający się szczególnie przy omawianiu faktów dotyczących sprawy Zakrzewskich. Józef Zakrzewski – ojciec – nie wypowiadał się spontanicznie, nawet deklarował słabą pamięć, demonstrując to plątaniem faktów bieżących. Szczególnie charakterystyczna jest ta faza badań, w której padają pytania o kontakty rodzinne. Józef Zakrzewski na pytanie o los syna Adama reagował szlochem, całował lekarza w rękę i deklarował: Adam jest niewinny. Gdy była mowa o Czesławie, mówił: Czesiek był nieustępliwy. To było niedobre dziecko. Biegły prezentujący opinię podczas procesu powiedział: Aczkolwiek mamy do czynienia z człowiekiem pamiętliwym, mściwym, chytrym i skrytym, to przecież nie można mówić o tym, że uczucia wyższe są u niego w zaniku. (…) Nie stwierdza się żadnej choroby psychicznej. Józef Zakrzewski miał zdolność rozeznania czynu i w pełni kierowania swoim postępowaniem.