Lekcje pobierała od arystokracji kieszonkowego fachu. Podczas egzaminów wstępnych miała dokonać kradzieży. Poznaj sztuczki kieszonkowca na medal!
10 maja 2018
Dbano też o ogólne wykształcenie i równie wiele czasu, co na praktykach, młodzi spędzali nad podręcznikami języka polskiego, botaniki, historii. W trzeciej klasie ogólniaka doszły niektóre zagadnienia psychologii. Prócz tego „profesorowie” przekazywali uczniom też swoją wiedzę, którą zdobyli podczas długich lat praktyki.
„To byli naprawdę wysokiej klasy fachowcy. Prawie wszyscy znali obcy język, przy tym byli bardzo oczytani – rzec by można, arystokracja kieszonkowego fachu.”
Najwięcej o ówczesnych sposobach i metodach nauki złodziejskiego fachu można dowiedzieć się z zapisków, które sporządzono w carskim Urzędzie Śledczym w Warszawie w 1915 roku. W tamtym czasie środowisko przestępcze miało aż 30 najróżniejszych specjalności.
Tak w tym gronie można było wyróżnić m.in.: psiarzy, którzy kradli rasowe psy i odsprzedawali je okradzionym lub handlowali nimi z zyskiem na bazarach psów, kimiarzy, czyli włamywaczy do mieszkań, których właściciele właśnie kimali (spali). Wyróżniano wśród nich pajęczarzy, czyli złodziei suszącej się na poddaszu bielizny, hołociarzy, którzy „oporządzali hołotę razem z kołnierzem i potokiem”, czyli innymi słowy kradli konia z uprzężą i wozem. Na ulicy pospolici złodzieje wyrywali kobietom torebki „na chama” lub „na bombę”, a szopenfeldziarze wynosili ze sklepów odzież pod swoim ubraniem.
Ale to był jeden z najniższych sortów przestępczej społeczności. W tym środowisku wyróżniali się zaś klawisznicy – włamywacze, doliniarze – kieszonkowcy i elita złodziejskiego fachu: kasiarze okradający sejfy. Do tej arystokracji z pewnością można zaliczyć Szpicbródkę, czyli Stanisława Cichockiego, który wraz z Wincentym Brockim, w 1909 roku, okradł skarbiec na Jasnej Górze.
Tajemnice zawodowe
„Podczas zajęć praktycznych pozorowano różnego rodzaju sytuacje, a nasi profesorowie pokazywali nam sposoby, jakie w zależności od okoliczności należy wykorzystać. Wiele uwagi poświęcano naszym palcom. U przeciętnego człowieka najbardziej sprawne są kciuk i palec wskazujący. U nas palce te służyły jedynie do maskowania ruchu innych, które wykonywały właściwą pracę.
W szkole panowały żelazne reguły. Gdy ktoś podczas zajęć praktycznych wpadł trzy razy, musiał się żegnać ze szkołą. Nigdy i dla nikogo nie odstąpiono od tej reguły.”
Najczęściej złodzieje dobierali się w tzw. „trójki”. Na pierwszy plan wysuwał się „robotnik”, który okradał ofiarę z portfela. Osłoną pracującego kolegi lub koleżanki zajmował się tzw. „tycer”. W złodziejskim zespole była to jedna z najważniejszych funkcji i sprawował ją doświadczonych fachman. Do zadań „tycera” należało „wymacanie” ofiary i zorganizowanie sztucznego tłoku lub zamieszania, które pozwalało „robotnikowi” wykonać przydzielone zadanie. Ukradziony portfel trafiał do rąk trzeciego członka zespołu, czasami nazywanego „pomocnikiem” lub „trzecim”, który spokojnie oddalał się ze zdobyczą, o nic przez nikogo nie podejrzewany. Artyści w tym fachu po wskazówkach „tycera” dokonywali kradzieży „zza parkanu”, czyli okradali nieszczęśnika, stojąc do niego odwróceni tyłem.
„Po czterech latach nauki przyszedł czas na egzamin. Pewnego dnia poinformowano mnie, że o godzinie 12.25 mam wsiąść do pociągu na trasie Lwów-Kiwerce. Podczas jazdy miałam ukraść „profesorowi” złoty zegarek.
Wyznaczonego dnia przyszłam na dworzec i wsiadłam do wagonu. Gdybym całą rzecz przeprowadziła nieudolnie, na zawsze mogłabym pożegnać się z dyplomem. Zaglądając przez szyby przedziałów, trafiłam wreszcie na „profesora”. Czytał gazetę. Jak w tej sytuacji sięgnąć do jego kieszeni?
Następne 20 minut spędziłam na obmyślaniu planu. W pewnym momencie zauważyłam, że z jednego z przedziałów wyszła jakaś kobieta i poszła do toalety. Pozostawiła kilkuletniego synka. Chłopiec ciekawy, gdzie wyszła mama, wyjrzał na korytarz. Wzięłam go za rękę i obiecałam, że zaprowadzę do mamy. Mieliśmy iść korytarzem, gdy nastąpiło szarpnięcie wagonu. Puściłam dłoń malca i ten wpadł na „profesora”. Zrobił się gwar, mały zaczął płakać, ktoś z pasażerów wstał i zaoferował mu cukierka. W zamieszaniu dokonałam kradzieży.
Na stacji podeszłam do „ofiary” i chciałam oddać zegarek. Okazało się, że jest on dla mnie prezentem. Od tamtej chwili byłam już traktowana jak członek cechu. Dokooptowano mnie do grupy 15 kieszonkowców. Mieliśmy wyznaczony rejon, poza którym nie wolno nam było pracować. Wtedy między takimi jak my panowała prawdziwa przyjaźń i zawodowa solidarność. Jeśli ktoś wpadł, pozostali utrzymywali jego rodzinę”.
W czasie wojny pani Eleonora została wciągnięta do konspiracji. W szeregach AK dosłużyła stopnia plutonowego. W czasie różnych akcji wykorzystywano jej zawodowe umiejętności, do kradzieży bardziej lub mniej znaczącym Niemcom portfela lub niesionych dokumentów.
***
Co z tym wszystkim miała wspólnego stara Wenecjanka, która usiadła między panem Tadeuszem a Hiszpanką na placu św. Marka? Kilkanaście minut później, gdy ruszył w stronę promu odkrył, że z kieszeni zniknął mu portfel z pieniędzmi. Zza pleców doleciał też krzyk Hiszpanki, której plecak został ograbiony z wartościowych rzeczy. W jaki sposób oboje stali się ofiarami grzecznie odpoczywającej sobie między nimi starszej damy, nie miał zielonego pojęcia. Wiedział jednak, że mogło się to stać, pamiętając dawne spotkanie z „Hrabiną”.
Paweł Szlachetko