Polska femme fatale zamordowała swojego kochanka, a ciało zabetonowała w garażu. Po latach ukrywania się została zatrzymana przez FBI w Las Vegas
18 maja 2018
Jolanta W.–K. z nowym kochankiem przeżyła jeszcze kilka tygodni, aż do feralnego poranka, gdy o godzinie 6 rano zbudził ich huk wyłamywanych drzwi, a do mieszkania wpadli policjanci w czarnych strojach, kominiarkach, hełmach i z bronią. Jej barczystego amanta zakuli w kajdanki i odwieźli do aresztu. Urodziwa Jola została sama. To właśnie wtedy postanowiła zagrać skruszoną, kochającą kobietę, tęskniącą za swoją prawdziwą miłością.
Kilka dni później zadzwoniła do Sławka. Płakała do słuchawki, zarzekała się, że tęskni, że tamten romans był nieporozumieniem, że Daniel O. ją szantażował. Deklarowała, że nie marzy o niczym innym niż o tym, by wrócić do ich wspólnego domu, by odbudować ich miłość. Sławomir K. nie chciał o tym słyszeć. Przerwał połączenie. Później nękała go kolejnymi telefonami i SMS-ami. W końcu dał się ubłagać. Na próbę. Jolanta W.-K. wróciła do domu. Odetchnęła z ulgą – nadal mogła żyć na wysokim poziomie. Postanowiła, że zrobi wszystko, by tego nie stracić. Zamierzała rozwiązać sprawę raz a dobrze.
Mordercza kolacja
Po jej powrocie Sławek bardzo się odsunął. Był zdystansowany. Od jednej z ich wspólnych znajomych dowiedziała się, że planuje definitywne rozstanie. Należało działać.
W głowie miała precyzyjny plan. – Pozbędę się go – wyjawiła pewnego razu najbliższej przyjaciółce. Nie wdawała się w szczegóły, ale tamta zdawała sobie sprawę, o co chodzi. O więcej nie pytała. Była na bieżąco w „sprawach uczuciowych” Jolanty. To właśnie od Barbary Sz. Jolanta W.-K. wynajęła garaż na obrzeżach miasta. – Będzie mi potrzebny, zapłacę z góry za cały rok – poprosiła, a jej powiernica nie odmówiła.
Teraz należało dobrze rozegrać teatrzyk. Robiła wszystko, by partner uwierzył w jej przemianę. Równocześnie przygotowywała swój plan – m.in. kupiła przez internet silne środki nasenne.
– Kochanie, tak bardzo chciałabym, żebyśmy spędzili razem uroczy wieczór – rzekła pewnego razu. Oznajmiła, że chciałaby przygotować wykwintną kolację. Sławek był zaskoczony. Jego konkurentka nigdy nie paliła się do gotowania.
Był 23 lutego 2001 roku. Sławomir K. przyjechał do domu około godziny 18 – po długim, ciężkim dniu. W mieszkaniu przywitała go apetyczna woń pieczonego mięsa. Zdjął garnitur, wziął prysznic i się przebrał.
Jakąś godzinę później partnerka zawołała go do salonu. Wszystko było gotowe – stół zastawiony elegancko, niczym w restauracji, z odtwarzacza sączyły się przyjemne dźwięki smooth jazzu, a sama Jola była ubrana w kuszącą, błyszczącą sukienkę z dużym dekoltem.
Na stole pojawia się smakowita i soczysta kaczka w pomarańczach. Był przyjemnie zaskoczony. Dziwiło go tylko zachowanie partnerki. Jola wydawała się jakoś nadmiernie pobudzona. Mówiła dużo – jakby paplaniną chciała ukryć zdenerwowanie…
Po kolacji obdarowała go namiętnym pocałunkiem i oznajmiła, że na chwilę zniknie, by się przebrać i że ma nadzieję, że dalsza część wieczoru upłynie im na namiętnych uniesieniach. Mówiąc to, wręczyła mu lampkę wina. – Wypijmy do dna, za nasze wspólnie spędzone lata – spojrzała mu głęboko w oczy.
Gdy wychylił szkło z rubinowym trunkiem, na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Świetnie, a teraz kochany połóż się tu wygodnie. Ja za chwilę wrócę – szepnęła mu do ucha i wskazała na kanapę.
Sławomir K. posłuchał. Poczuł ochotę na namiętny seks. Jolanta zniknęła w łazience. Słychać było, że bierze prysznic. Mijały minuty, a jego stopniowo ogarniała senność. Nie mógł jej opanować. Pomyślał, że zdrzemnie się na kilka minut, nim jego piękność wyjdzie w koronkach i podwiązkach. Wkrótce zapadł w sen, z którego już nigdy się nie obudził.
Jolanta W.-K. wzięła prysznic i ubrała gustowne fatałaszki. Odczekała w łazience 15 minut. Wyszła dopiero wtedy, gdy usłyszała pochrapywanie. Zgodnie z przypuszczeniami jej konkubent spał twardym snem.
– Rozliczymy się teraz za wszystko, kochanie – powiedziała w duchu. Wyciągnęła z szafy pas z bronią Sławka. Już wiele lat temu uzyskał pozwolenie. Miał pistolet marki Smith and Wesson, kaliber 5,6 mm.
Wiedziała co robić. Partner – dla jej bezpieczeństwa – opłacił jej kurs strzelecki. Choć nie nosiła na co dzień broni, umiała się nią posługiwać. Naładowała i powoli podeszła do chrapiącego ukochanego.
Spojrzała na jego twarz. Następnie przyłożyła poduszkę i przysunęła lufę. – Śpij słodko – powiedziała i nacisnęła na spust. Rozległ się głuchy dźwięk, a poduszka momentalnie zaczęła przybierać ciemnoczerwoną barwę.
Jolanta W.-K. uniosła ją i ze zdziwieniem stwierdziła, że mężczyzna jeszcze oddycha. Miał otwarte, choć mocno zamglone oczy. Dłońmi wykonywał konwulsyjne ruchy, zaciskał je, jakby za wszelką cenę próbował uchwycić uciekające życie. Później najlepszej przyjaciółce wyjawiła, że Sławek umierał przez godzinę.
Porwanie
Jeszcze tej samej nocy Jolanta W.-K. zadzwoniła do brata. Oznajmiła, że ma niecierpiącą zwłoki sprawę i że muszą się koniecznie spotkać. Brat nie odmówił. Wiedziała, jak go podejść. Lubił wypić. Przyjechała wyposażona w 0,7 litra wódki i kilka piw. Gdy brat już mocno się zaprawił, wyjawiła mu prawdę. Zabiła Sławka. Mówiąc to, zmieniła nieco okoliczności, przedstawiając siebie jako ofiarę. Partner miał ją zaatakować, a ona po prostu się broniła. Potrzebuje pilnie pomocy. Coś trzeba zrobić ze zwłokami. Zapłaci mu za pomoc.