Polska femme fatale zamordowała swojego kochanka, a ciało zabetonowała w garażu. Po latach ukrywania się została zatrzymana przez FBI w Las Vegas
18 maja 2018
Mocno podpity brat zgodził się. Wkrótce byli z powrotem w willi Sławomira K. Zwłoki owinęli w zakrwawione prześcieradło, spakowali do auta i wywieźli. Jolanta W.-K. kierowała się w stronę garażu, który wynajęła od przyjaciółki.
– Tu zabetonujesz zwłoki. Za wszystko zapłacę. A potem jeszcze to opijemy – zarządziła, wskazując na kanał do napraw podwozia.
Bratu zabrakło odwagi, by odmówić. Wypity alkohol stępił dodatkowo jego rozsądek i wolę. Pracował przez dwa dni. Morderczyni dowoziła mu piach i cement. Pomagała jej – wtajemniczona we wszystko – najlepsza przyjaciółka Barbara Sz. Ona też, na prośbę Jolanty, pozbyła się narzędzia zbrodni. Pod osłoną nocy wrzuciła pistolet do morza.
Na początku marca 2001 roku Jolanta W.-K. zgłosiła się na policję. Twierdziła, że jej partner został porwany. Jak zeznała, po Sławka przyjechali jacyś tajemniczy ludzie. Wsiadł z nimi do auta i pojechał w okolice Warszawy. Mówił, że chodzi o pieniądze. Kilka dni później skontaktowali się z nią porywacze, żądając 150 tys. dolarów okupu.
Kłamała tak przekonująco, że policja przez kilka lat prowadziła śledztwo w kierunku porwania. Założono nawet podsłuch w jej telefonie i rzeczywiście udało się nagrać rozmowy z osobami domagającymi się okupu. Do dziś nie udało się ustalić, kto dzwonił. Prawdopodobnie Jolanta W.-K. miała wspólników w aranżowaniu mistyfikacji z porwaniem.
Do tego stopnia grała zrozpaczoną, że wśród znajomych Sławka zorganizowała nawet zbiórkę na okup. Policjanci byli przekonani, że został porwany. Sławomir K. „nadawał się” do tego idealnie. Był biznesmenem, często wyjeżdżał – także na Wschód. Poza tym wszystko to działo się w czasach, gdy porwania dla okupu zdarzały się w Polsce często.
Pozornie wszystko układało się po myśli morderczyni, jednak nie czuła się do końca pewnie. Martwił ją przede wszystkim brat. Po tym jak wykonał dla niej „robotę”, niemal nie trzeźwiał. Z trudem znosił to wszystko, co się stało. Bała się, że prędzej czy później się wygada. Musiała działać. W tym celu potrzebowała kolejnego faceta, którego miała zamiar urobić sobie niczym ludzika z plasteliny.
Młot w akcji
Minęło pół roku. Pewnego dnia w jej butiku w Gdyni pojawił się przystojny i niezwykle atrakcyjny mężczyzna. Był dobrze ubrany, widać było, że miał pieniądze. Był też znacznie młodszy od Jolanty W.-K. Poszukiwał czegoś na prezent dla znajomej. Tak nawiązali rozmowę, która szybko zmieniła się we flirt. Młodszy o ponad 15 lat Wojciech K. zaprosił uroczą właścicielkę butiku na drinka. Podniecały go atrakcyjne, dojrzałe kobiety. Jolancie W.-K. schlebiał fakt, że nadal budzi zainteresowanie mężczyzn. Poza tym miała ochotę na seks i – co najważniejsze – potrzebowała kogoś, kto jej pomoże.
Wylądowali w łóżku i zostali parą. W tym czasie popsuły się jej relacje z najlepszą przyjaciółką Barbarą Sz. Kobieta przejrzała na oczy. Do tej pory sądziła, że pomogła koleżance wyrwać się z toksycznego związku. Jolanta w swoich opowieściach przedstawiała Sławka jako tyrana, który ją prześladował, a nawet stosował przemoc. Kiedy jednak Barbara ujrzała ją w towarzystwie bogatego młodziana (Jolantę W.-K. skusił m.in. fakt, że jej nowy amant miał dobrze prosperującą firmę), zdała sobie sprawę, że przyjaciółka po prostu chciała uwolnić się od niepotrzebnego „balastu”, nie tracąc przy tym majątku i móc nadal zażywać przyjemności życia w towarzystwie innych mężczyzn. Poczuła się wykorzystana i oszukana.
Gdy relacje między obiema kobietami znacznie się ochłodziły, morderczyni zaczęła się obawiać, że podobnie jak brat – alkoholik, także jej powiernica może z czasem okazać się niedyskretna. Musiała definitywnie pozbyć się zwłok. W tym celu rozpoczęła urabianie nowego partnera. Opowiadała mu o tragedii, którą skończył się jej wcześniejszy związek, o złamanym życiu, o tym, że do tej pory w jej duszy jest rana, która się nie zabliźniła.
Pewnego wieczoru odegrała przed nim spektakl. Rozpłakała się i wyjąc, zaczęła przebąkiwać o tajemnicy, której nie może już ukrywać, o tym, że tak bardzo chce, by byli razem, ale jej mroczna przeszłość może wszystko zniszczyć. Wojciech K., jak przystało na zakochanego faceta, obejmował, uspokajał i zapewniał, że zrobi wszystko, by nic nie stanęło na drodze ich szczęściu. Po kilkunastu minutach spektaklu pełnego łez opowiedziała mu o zwłokach zabetonowanych w garażu – oczywiście przedstawiając siebie jako ofiarę napastliwego, agresywnego konkubenta, którego musiała pozbawić życia.
Młody mężczyzna miał klapki na oczach. Uwierzył w bajeczkę Jolanty. Obiecał, że zrobi wszystko, by sprawa nie wyszła na jaw. Na taką właśnie deklarację czekała Jolanta W.-K.
Jakiś czas później przyszedł czas, gdy amant miał wywiązać się z danego słowa. Morderczyni zamierzała pozbyć się ciała raz na zawsze. W tym celu Wojciech K. kupił młot pneumatyczny i łopatę. Pracował przez cały dzień, rozkuwając zabetonowany kanał. Ręce mu drętwiały, a po czole spływał pot. W końcu dobił się do zwłok, nieomal przy tym wymiotując. Wspólnie z Jolantą wpakowali zwłoki do worka i wrzucili do bagażnika. Wywieźli kilkadziesiąt kilometrów za miasto, w głąb kaszubskich lasów. Tam Jolanta W.-K. upatrzyła wcześniej miejsce, gdzie mieli ostatecznie pozbyć się zwłok.