Dariusz J. wrócił z tekstem do domu. Oczywiście nie miał bladego pojęcia, o czym on jest. Hebrajskiego nie znał ni w ząb, ale słowo się rzekło. Rabin Aaron Ben Tabach wykona zlecenie. Przez następne dni naprędce poznawał zasady języka żydowskiego. Pokracznie tłumaczył fragmenty na podstawie translatora z internetu. Szukał pomocy na forach. Zapisał się nawet do jakiegoś kółka studenckiego, zwracając się z prośbą o tłumaczenie. Tam udało mu się uzyskać przekład sporej części. Luki zapełniał zupełnymi zmyśleniami. W końcu dobrnął do kresu. „Przetłumaczony” fragment był gotów. Zadzwonił do nieznajomego. Umówili się w mieście.

– Ależ dziękuję za pomoc rabinie Tabach! – rzekł mężczyzna i wcisnął mu pieniądze: 1000 złotych. Dariusz J. co prawda wypierał się przyjęcia ich, ostatecznie jednak schował banknoty do kieszeni. Pożegnali się w serdecznej atmosferze. Kilka dni później naukowiec zadzwonił i podziękował jeszcze raz. Był bardzo zadowolony z tłumaczenia.

 

Rabin z Hajfy

Po udanym oszustwie Dariusz J. doszedł do przekonania, że należy pójść za ciosem. Żydzi zawsze kojarzyli mu się z pieniędzmi, bogactwem i zaszczytami. Chciał wkręcić się w mały, hermetyczny świat odizolowanej grupy i tam wreszcie stać się „kimś”.

Przez następne tygodnie kompletował zestaw rekwizytów, potrzebnych do stworzenia swojej nowej tożsamości. Zgłębił kilka lektur o kulturze żydowskiej, uczył się przygotowywać potrawy tamtejszej kuchni i studiował podstawy języka. Te jakoś opanował, ale hebrajski okazał się ekstremalnie trudny – nie tylko pisownia, ale i wymowa. Dlatego – by móc dobrze symulować – nauczył się ze słuchu powtarzać modlitwę kadisz, którą nagrał z transmisji telewizyjnej. Ponownie przefarbował włosy, nadając im kruczoczarny odcień, zapuścił pejsy. Na zagranicznym portalu aukcyjnym kupił wysłużony chałat – długi czarny płaszcz, noszony przez chasydów.

Pracował też nad swą nową tożsamością. Zmyślił, że jest rabinem z Hajfy, który jakiś czas temu przyjechał do Polski – kraju przodków. Wymyślił nawet fikcyjny adres, pod którym miał mieszkać w Hajfie. Poprzez portale społecznościowe wyszukał zdjęcia zupełnie obcych ludzi, pochodzących z Izraela. Zapisał je na twardym dysku laptopa, a następnie przesłał na komórkę, na wypadek gdyby trzeba było pochwalić się „rodziną”.

Po jakimś czasie, z długimi czarnymi pejsami zgłosił się do gminy wyznaniowej. Przedstawił się jako osoba, która od kilku lat jest w Polsce i chce działać w gminie. Umówiono go na spotkanie z szefową. Przed wyjściem dokładnie przyjrzał się sobie w lustrze. Pejsy sięgały mu aż do ramion. Na głowę założył czarny kapelusz, ubrał też chałat. Wyglądał wypisz-wymaluj jak typowy ortodoksyjny Żyd.

Efekt okazał się piorunujący. Spotkanie przebiegło w miłej atmosferze. Kobieta była nim oczarowana. Całą historię przyjęła z dobrodziejstwem inwentarza. Nie miała żadnych pytań, nawet nie zająknęła się, by rozmówca pokazał jej paszport.

Podkreśliła, że gmina liczy zaledwie kilkadziesiąt osób, więc każdy, kto chce pomóc, jest mile widziany. Poza tym doceniła, że rabin Tabach ma kontakt z krajem ojczystym, że niedawno z niego przyjechał. Jego wiedza o obecnym Izraelu podziała na gminę ożywczo.

W ten sposób Dariusz J. vel Aaron Ben Tabach został wolontariuszem lokalnej gminy żydowskiej. Na kolejnych spotkaniach przedstawiono go reszcie członków. Nikt nie zauważył niczego podejrzanego. Językiem konwersacji był polski. Oszust skonstatował nawet, że ze względu na rzekomy niedawny przyjazd z Izraela oraz fakt, że podał się za rabina, był odbierany przez innych z większym szacunkiem, jako ktoś bardziej doświadczony i obyty w sprawach tradycji i kultury żydowskiej. Napomknął, że jest kucharzem, który potrafi przyrządzać koszerne potrawy.

To świetnie! – rzekł ktoś z władz związku – Będzie mógł nam rabin gotować podczas wizyt gości!

 

Modlitwy z księdzem i pastorem…

Tak zaczęła się kilkuletnia kariera oszusta Dariusza J. w żydowskiej gminie wyznaniowej. Szybko zaskarbił sobie zaufanie i sympatię innych. Ci nie mieli pojęcia, jak dużo wysiłku wkładał, by wiarygodnie odgrywać swoje przedstawienie. Gdy na jego długich włosach pojawiały się odrosty, farbował je jeszcze raz. Ryzykownymi sytuacjami były też spotkania z przybyszami. Ci byli bardziej dociekliwi, zwłaszcza gdy usłyszeli, że rabin pochodzi z Izraela. Czasem zadawali pytania o ojczyznę. Musiał wtedy lawirować. Kilka razy przyłapano go na nieścisłościach. Nie za bardzo orientował się w topografii Hajfy, jednak i tak nie wzbudziło to niczyich podejrzeń. Nie do pomyślenia było przecież, by w gminie działał fikcyjny Żyd, w rzeczywistości czystej krwi Polak o blond włosach!

Cechowała go duża aktywność. Przychodził często na spotkania, odbierał korespondencję, odpisywał, organizował spotkania, gotował, a nawet sprzątał. Podczas wizyt najróżniejszych gości przygotowywał tradycyjne koszerne potrawy. Robił to, mimo że zgodnie z wymogami żydowskimi, powinien dysponować specjalnymi uprawnieniami, których nie miał. Z czasem jego pozycja tak bardzo urosła, że – z racji funkcji rabina – to właśnie jemu powierzono odprawianie modłów.

Dla Dariusza J. było to prawdziwe wyzwanie. Co innego opowiadać zmyślone bajki, a co innego prowadzić obrzędy religijne. Żydzi są przecież bardzo wyczuleni na tradycję i wierność kanonicznym formułom. Oszust zdawał sobie sprawę, że to ryzykowna sprawa. Mogło to być ostatnie „przedstawienie” w jego wykonaniu. Z drugiej strony – gdyby mu się udało – dodatkowo by się uwiarygodnił. Nikt już nawet na ułamek sekundy nie zwątpiłby w rabina Tabacha.

< 1 2 3 4>

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]