Tak więc na prowadzenie modlitw (m.in. w szabas) się zgodził. Nie miał zresztą innego wyjścia – w końcu twierdził, że jest rabinem. Umiejętnie zamaskował zdenerwowanie i przed członkami gminy „na pewniaka” odprawił cały obrzęd, bazując na powtarzanych ze słuchu modłach, które nagrał z telewizji. Zdawał sobie sprawę, że symuluje i że nie ma pojęcia o języku, którym się posługuje, a jednak nikt niczego nie zauważył! Po całym obrzędzie odebrał nawet podziękowania od uczestników.

Od tej pory modły rabina Tabacha stały się nieomal rutynowe. Co więcej – zdarzały się sytuacje, gdy reprezentował gminę na zewnątrz… Jako przedstawiciel środowiska lokalnych Żydów uczestniczył w różnych uroczystościach samorządowych i religijnych. W szkołach prowadził prelekcje o judaizmie, a nawet brał udział w obrzędach ekumenicznych. Podczas jednego z nich modlił się wspólnie z katolickim księdzem oraz pastorem. Za każdym razem w ten sam dyletancki sposób powtarzał zapamiętane ze słuchu modlitwy, jednak nikt – nawet jeśli coś podejrzewał – nie zakwestionował jego znajomości języka hebrajskiego ani żydowskiego pochodzenia.

Dariusz J. tak bardzo zadurzył się w swojej fikcyjnej tożsamości i tak bardzo był w niej przekonujący, że w gminie żydowskiej znalazł sobie nawet partnerkę życiową. Związek kwitł. Nawet zamieszkali razem.

Choć brzmi to niewiarygodnie, oszust zdołał nawet przekonująco wytłumaczyć jej, dlaczego – mimo że jest rabinem – nie został obrzezany.

Tak „ustawiony życiowo” Dariusz J. vel Aaron Ben Tabach wiódł ciekawe, inspirujące i pełne zaszczytów życie. Z zadowoleniem stwierdził, że w końcu ma to, czego pragnął. Nie był już zwykłym człowieczkiem z zapyziałego miasteczka, a osobą szanowaną i liczącą się. Dzięki dobrym koneksjom w gminie, poprawił się także jego status materialny.

 

„To Darek – kucharz!”

Kres działalności Aarona Ben Tabacha przyszedł po najważniejszym przedstawieniu, jakie odegrał w swojej „żydowskiej” karierze. Podczas uroczystości ekumenicznych modlił się wspólnie z samym arcybiskupem Stanisławem Gądeckim. Relacja z obrzędów pojawiła się w telewizji, podobnie jak materiał z ekumenicznych rekolekcji, które rabin Tabach prowadził w szkołach, wspólnie z islamskim imamem.

Szczęście odwróciło się od Dariusza J. Pech chciał, że relacje z tych wydarzeń obejrzał jeden z mieszkańców jego rodzinnego miasteczka. Człowiek ten przecierał oczy ze zdumienia. Dariusza J. rozpoznał od razu mimo pofarbowanych na czarno włosów i długich pejsów. Jakież było jego zaskoczenie, gdy zobaczył podpis – „rabin Aaron Ben Tabach”. Darek, który kończył z nim zawodówkę na profilu kucharskim, a później pracował w barze, był Żydem i do tego rabinem? Jakim cudem? Szybko połapał się, o co chodzi. Pamiętał, że „żydowski rabin” od zawsze miał skłonności do konfabulacji.

Kilka dni później wysłał mail do lokalnej gazety z miasta, w którym działał rzekomy rabin. Wiadomość brzmiała tak sensacyjnie, że dziennikarze na początku nie mogli w nią uwierzyć. Polak, z wykształcenia kucharz, podszywający się pod żydowskiego rabina, który publicznie odmawia kadisz? Jeden z redaktorów postanowił to sprawdzić. Zadzwonił pod numer telefonu podany w mailu. Jego rozmówca brzmiał wiarygodnie. Zapewniał, że zna doskonale człowieka, który podaje się za rabina – to Dariusz J. Rozpoznał go nie tylko po wyglądzie, ale i po barwie głosu.

Dziennikarz zdawał sobie sprawę, że jeśli te fakty by się potwierdziły, wybuchłby wielki skandal. Redakcja postanowiła przygotować prowokację. Najpierw reporterom udało się uzyskać z gminy żydowskiej telefon do rzekomego rabina Tabacha. Następnie zadzwonili do niego. Głos w słuchawce spytał, czy zastał Dariusza J.

Oszust, gdy tylko to usłyszał, zupełnie stracił grunt pod nogami. Jąkał się i plątał. Zupełnie nie spodziewał się zdemaskowania. Na początku twierdził, że Dariusz J. „wyszedł do sklepu” i żeby dzwonić za 10 minut. Gdy dziennikarze zadzwonili drugi raz, udawał mężczyznę mówiącego po rosyjsku, który „nie zna żadnego Dariusza J.”. Dopytywał jednak, po co rozmówcy go szukają i sugerował, żeby zadzwonić wieczorem. Później, podczas kolejnego połączenia, przyznał, że nazywa się Dariusz J., ale kategorycznie zaprzeczył, by był „żydowskim rabinem”. Twierdził, że nie zna nikogo z gminy żydowskiej, a sam pracuje w firmie cateringowej we Wrocławiu. Gdy dziennikarze zaproponowali, że przyjadą do tej firmy, by z nim porozmawiać, odmówił i rozłączył się. Od tej pory nie odbierał już telefonu.

 

Ile Żyda w Żydzie?

Władze gminy żydowskiej na początku twierdziły, że Aaron Ben Tabach sam wszystko wyjaśni i że z pewnością zaszło nieporozumienie. Później jednak, gdy okazało się, że rzeczywiście doszło do oszustwa, próbowały nawet zablokować publikacje na ten temat.

Artykuły wywołały burzę. O fałszywym rabinie zrobiło się głośno nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Podawały to media z Izraela, gdzie sprawę uznano za skandal, ale też takie międzynarodowe stacje jak BBC czy agencja AFP. O historii fikcyjnego Żyda w Polsce pisały nawet gazety w Indonezji.

Mnożyły się pytania. Jak to możliwe, że rodowity Polak nieznający hebrajskiego, człowiek słabo wykształcony, był w stanie przez całe lata nie tylko udawać Żyda, ale również symulować odprawianie modlitw? Wyszło na jaw, że Dariusz J. oszukiwał za pomocą banalnych metod. Farbował włosy, zapuścił pejsy, a modlitw nauczył się ze słuchu. Zdjęcia rzekomej rodziny ukradł z obcego profilu na jednym z portali społecznościowych. Zmyślił adres zamieszkania w Izraelu, a ulica w Hajfie, przy której miał mieszkać, w ogóle nie istniała.

< 1 2 3 4>

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]