Zbrodnia ujrzała światło dzienne, kiedy Kranz wezwał szambiarkę. Nikt nie spodziewał się, że wąż zapcha dziwny pakunek o makabrycznej zawartości…
5 grudnia 2019

Zima roku 2011 była niezwykle ciepła. 14 stycznia, w miejscowości K. pod Chełmżą, zanotowano 13 stopni Celsjusza. Drogi dojazdowe do wsi ulokowanej na zboczu doliny, opadającej w kierunku Wisły, były rozmiękłe od roztapiającego się śniegu.
Janusz Kranz czekał już od dwóch godzin na przyjazd szambiarki, którą zamówił dzień wcześniej. Wyszedł na drogę prowadzącą do jego gospodarstwa od szosy, która mijała Chełmżę, łącząc Chełmno z Toruniem.
Wreszcie zadzwonił jego telefon.
– Jest pan w domu? Możemy przyjechać?
– Czekam na was od rana – odpowiedział Kranz.
Kierowca szambiarki wyjaśnił, że podczas próby dojazdu do domu w pobliskiej miejscowości ciężarówka utknęła w błocie. Dopiero strażacy przy użyciu wyciągarki zdołali wydostać pojazd, którego koła bezradnie buksowały w brei.
Kilka minut po zakończeniu rozmowy szambiarze zaparkowali w obejściu Kranza.
Mężczyzna otworzył stalową pokrywę betonowej studni i poszedł zrobić sobie herbatę. Woda nie zdążyła się jeszcze zagotować, kiedy silnik szambiarki najpierw zawył, a potem zamilkł. Operator wyskoczył z szoferki i zaczął wyciągać wąż z szybu. W wylocie tkwił jakiś pakunek. Pracownik zawołał gospodarza.
– Co to jest, do cholery?! – krzyknął do Kranza.
Pakunek, który leżał już na ziemi, był pokaźnych rozmiarów. Zawinięty w czarny worek śmietnikowy.
Kranz nie wiedział, co powiedzieć.
Nachylił się nad tajemniczym znaleziskiem, a potem pobiegł do komórki po szpadel. Już po pierwszym uderzeniu w dziwną paczkę wiadomo było, że jej zawartość stanowi coś twardego. Drugi cios rozczłonkował znalezisko na dwie części.
– O, Boże! – krzyknął Kranz.
Gdzie jest babcia?!
Trzy tygodnie wcześniej, kiedy Janusz Kranz wracał swoim leciwym oplem kadettem do domu z pracy w gminnej spółce komunalnej, gdzie był zatrudniony na posadzie kierowcy, odebrał telefon. Emilia, jego żona, była roztrzęsiona.
– Mama nie wróciła!
– Skąd? – dopytywał Janusz.
– Poszła po chrust. Przed południem. Mówiłam, żeby się nie ruszała z domu, bo pogoda taka zgniła, ale nie chciała mnie słuchać.
Janusz Kranz poczuł, że nogi mu miękną. Jego matka skończyła już 85 lat. Od pewnego czasu postępowała u niej demencja. Bywało, że zadawała domownikom pytania, na które nie wiedzieli, jak odpowiedzieć. Raz przy stole zapytała, czy on – jej syn – jest emisariuszem przybyłym z Francji. Janusz z trudem pohamował złość i próbował wyjaśnić, że wojna dawno się skończyła. A jej kuzyn, który w czasie wojny przedzierał się z Zachodu przez granicę Generalnej Guberni, nie żyje od 1953 roku, kiedy został skatowany w ubeckim areszcie. Kolacja i tak zakończyła się awanturą, bo Janusz wstał od stołu i sięgnął po butelkę samogonu, którą dostał niewiele wcześniej od sąsiada za wyświadczoną przysługę. Nalał sobie pół szklanki bimbru i wypił duszkiem. Alkoholu domagała się też żona, ale jej nie chciał polać. Rok wcześniej wyszła z leczenia odwykowego. Emilia zwyzywała go i rzuciła w niego kubkiem. Temu przygnębiającemu przedstawieniu przypatrywały się dzieci: 4-letnia Sandra i 6-letni Sebastian.
Kranzowie nie byli rolnikami.
Gospodarstwo wniosła do małżeństwa Emilia, jako spadek po swoich przedwcześnie zmarłych rodzicach. Janusz wybłagał u niej, by do domu mogła wprowadzić się jego matka. Niewielkie pole rozciągające się od obejścia w kierunku drogi i od północnej strony ograniczone lasem, Kranzowie oddali w dzierżawę. Niewiele z niej mieli, bo rolnik, który użytkował ziemię, płacił im w kratkę, ale nie zamierzał też zwrócić gruntu.
Kiedy Janusz wrócił do domu, było już ciemno. Żona siedziała na kanapie i oglądała film. Dzieci bawiły się w kącie największej izby z kociakiem, którego niedawno znaleźli w pobliżu dawnej obory.
– Co z matką?! – krzyknął od wejścia.
Staruszka nie wróciła.
Emilia nie mogła jej szukać, bo – jak wyjaśniła – nie chciała się ruszać z dziećmi z domu. Janusz od razu zadzwonił na policję i zgłosił zaginięcie Barbary Kranz. Sam wybiegł na zewnątrz i obszedł całe gospodarstwo.
Puścił się ścieżką wiodącą do lasu, którą staruszka lubiła spacerować, kiedy latem wyruszała po grzyby. Mrok był jednak zbyt gęsty, by dojrzeć cokolwiek w kniejach. Wrócił do domu po latarkę, a kiedy wyszedł ponownie na zewnątrz, zadzwonił do sąsiadów i zapytał, czy widzieli w pobliżu jego matkę. Żaden z nich nie potwierdził…
Co stało się ze starszą panią? Odpowiedź znajdziesz w najnowszym numerze „Detektywa – Wydanie Specjalne” 4/2019, tekst pt. „Hałasy pod podłogą”.
Wiele ciekawych tematów kryminalnych znajdziesz w najnowszym kwartalniku „Detektyw – Wydanie Specjalne” nr 4/2019 w sprzedaży od 3 grudnia 2019 roku, a także w wersji elektronicznej do kupienia TUTAJ oraz w wersji do słuchania dostępnej TUTAJ.