Szczęk zatrzaskiwanych na przegubach jego rąk kajdanek zabrzmiał jak eksplozja granatu. Weronika stała jak zamurowana. Matka zareagowała, gdy ruszyli do drzwi.

– Dokąd go zabieracie?! – zawołała. – Przecież nic złego nie zrobił, Boże święty, to mój syn, znam go dobrze…

– Zostanie przesłuchany przez prokuratora, a potem o jego losie zdecyduje sąd – odpowiedział jeden z policjantów.

W dwie godziny później prokuratura postawiła 22-letniemu Pawłowi Głoziewskiemu zarzut zabójstwa a Sąd Okręgowy w Z. zdecydował o jego tymczasowym aresztowaniu.

 

Dwa lata wcześniej

Przegrał zakład z Adamem. Musiał postawić koledze skrzynkę piwa, ale to akurat najmniej go martwiło. Prawdziwym nieszczęściem było dla Pawła orzeczenie komisji poborowej. Ze względu na wadę wzroku – bardzo niewielką zresztą – absolutnie nie kwalifikował się do służby w oddziałach wojsk desantowych, choć bardzo chciał zostać komandosem.

Od kilku miesięcy o niczym innym nie mówił, przechwalał się w jakich to akcjach bojowych będzie uczestniczył – aż go mieli dość. Nie mówili jednak tego głośno. Jeden Adam miał odwagę oświadczyć, że zaczyna mu się zbierać na wymioty, ilekroć Paweł wymawiał słowo „komandos”. Mało tego – powiedział koledze, że wcale nie jest takie pewne, że go wezmą do czerwonych beretów. Po co więc zawczasu chwali się i rżnie bohatera?

– Zakład, że mnie wezmą? – zaperzył się Paweł. Adam przyjął wyzwanie. I wygrał. Bo Paweł dostał przydział „zaledwie” do wojsk łączności.

Był tak zdeterminowany, że po orzeczeniu komisji poborowej nie poszedł do domu, lecz czekał aż wojskowi skończą tego dnia pracę. Następnie zaczepił na parkingu przewodniczącego w randze pułkownika i zaczął zaklinać go, by jednak zmienił decyzję w sprawie jego przydziału. Obrazowo opowiadał jakie to świetne wyniki osiąga w sporcie, nie bacząc na to, że pułkownikowi coraz głośniej burczało w brzuchu z głodu.

Gotów był dać mu nawet łapówkę za przychylną decyzję, czym bardziej rozbawił niż rozgniewał nie pozbawionego poczucia humoru wojskowego. Nic jednak nie osiągnął.

Pułkownik bez owijania w bawełnę oświadczył, że dopóki ziemia kręci się wokół słońca, Paweł Głoziewski komandosem nie będzie i już. Bo się najzwyczajniej nie nadaje. – Ale nie rób z tego chłopie tragedii – rzekł na pocieszenie. – Dobrym żołnierzem można być wszędzie.

 

Ładna i mądra

Na miesiąc przed wcieleniem do armii poznał Weronikę. W klubie dyskotekowym, do którego wybrał się z kolegami, jakiś pijany chłystek przystawiał się do szczupłej, ciemnowłosej dziewczyny. Był bardzo wulgarny. Paweł poczuł się w obowiązku stanąć w obronie czci niewieściej. Nawet nie musiał używać siły fizycznej. Na widok wysokiego, barczystego chłopaka, chłystek stracił ochotę do dyskusji i wziął nogi za pas. Paweł w jednej chwili stał się w oczach Weroniki bohaterem. Zaczęli się spotykać.

Była bardzo atrakcyjną dziewczyną. I ładna, i mądra (studiowała psychologię) i bogata z domu. Jej ojciec i dziadek od kilkudziesięciu lat zajmowali się ogrodnictwem – szklarnie, pieczarkarnie, sady. Paweł opowiadając na pierwszej randce o sobie myślał ze smutkiem, że on takich walorów nie posiada. Można powiedzieć, że był przystojny, ale co z tego? To dziś stanowczo za mało, żeby zdobyć dziewczynę; zwłaszcza taką. Jeśli mądrość mierzyć poziomem zdobytego wykształcenia, to Paweł nie miał jakichś szczególnych powodów do dumy. Skończył technikum samochodowe i uznał, że to mu wystarczy. Sytuacja materialna jego i jego rodziców również nie wyglądała różowo. Ojciec pracował na kolei, matka prowadziła dom; mieszkali w zwykłej czynszówce na obrzeżach miasteczka, nawet samochodu nie mieli. W porównaniu z Weroniką był golcem i bardzo się obawiał, czy z tego powodu dziewczyna go nie odrzuci.

Wyprowadziła go z błędu, oświadczając, że najzwyczajniej ma dość pętaków bez charakteru, szpanujących za pieniążki rodziców.

– Przecież byłam wtedy na dyskotece z kolegami – mówiła. – Sam widziałeś, że żaden się nawet nie ruszył, gdy ten pijak zaczął mnie obrażać. Jakie to szczęście, że ty się pojawiłeś, bo nie wiem, co by się ze mną stało – przytuliła się do jego rozłożystej klatki piersiowej.

– A twoi rodzice? – tego obawiał się najbardziej. – Nie wiem, czy będą zachwyceni, gdy mnie poznają…

– Spoko – uśmiechnęła się. – Tata też ma dość tych wszystkich maminsynków, którzy się wokół mnie kręcą. Powiedział niedawno, żebym znalazła sobie jakiegoś normalnego chłopaka, z krwi i kości. Myślę, że już dłużej nie muszę szukać…

 

Zawiedzione nadzieje

Miesiąc minął jak we śnie. Nadszedł dzień, kiedy Paweł miał zgłosić się do jednostki wojskowej. Był trochę nieswój. Gdy zgłaszał się na komisję poborową, nie znał jeszcze Weroniki. Nie miał dziewczyny na stałe i było mu wszystko jedno, gdzie będzie służył. A traf chciał, że dostał przydział do garnizonu w S., odległego o ponad 500 kilometrów od rodzinnego L.

– To tylko rok, szybko minie i znowu będziemy cały czas razem – pocieszał Weronikę, która coraz częściej chodziła z zaczerwienionymi od płaczu oczami. Dodawał jej otuchy, choć sam także jej potrzebował.

Zaczął się szary okres służby wojskowej. Nie miał większych problemów z wypełnianiem żołnierskich obowiązków, był lubiany przez kadrę oficerską i przez kolegów; swoją posturą i spokojnym charakterem budził respekt nawet u starszego rocznika. Chodził jednak markotny i przygaszony.

< 1 2 3 4 5>

UDOSTĘPNIJ SOCIAL MEDIACH:

Komentarze

[fbcomments]