Paweł miał ukochaną Weronikę. Ona była daleko, a atrakcyjna barmanka tak blisko. Nie oparł się jej wdziękom i wynikły z tego same problemy
20 grudnia 2017
Miesiąc później Patrycja Łuczak zniknęła. Dziewczyna pochodziła z małej wioski, odległej od S. o 30 kilometrów. Ojciec od rana do wieczora chodził zalany. Rodzina – żona i czworo dzieci – wolała nie wchodzić mu w drogę, bo po pijanemu był gwałtowny i agresywny. Bił i wyganiał z domu najbliższych, sąsiedzi niekiedy wzywali policję, by zrobiła z nim porządek.
Patrycja była najstarsza z czwórki rodzeństwa. Pałała szczególną niechęcią, a nawet nienawiścią do ojca. Miało to swoje konsekwencje. W szkole podstawowej była krnąbrna i arogancka, kiepsko się uczyła. Pragnęła jak najszybciej wyrwać się z domu. Po skończeniu gimnazjum wyjechała do S., gdzie przez rok uczęszczała do zawodówki cukierniczej. Następnie przerwała naukę. Bardzo rzadko pokazywała się w rodzinnej wsi. Na pytanie koleżanek, co teraz robi, kłamała, że próbuje swoich sił jako modelka. Ponoć odkryła ją jakaś ważna persona z branży, która miała rodzinę w S. i zaproponowała Patrycji udział w sesjach. Ot tak, z dnia na dzień. Dlatego przestała chodzić do szkoły. Bo przecież nie pogodziłaby nauki z obowiązkami modelki. Oczywiście, jak w nowym fachu stanie mocniej na nogi, zapisze się do wieczorówki, a potem – kto wie – może nawet na studia pójdzie. A co?
Początkowo nawet jej wierzono, bo była ładną i zgrabną dziewczyną, miała też „gadane”. Do czasu, aż sąsiad, który w S. załatwiał jakieś sprawy, odkrył, że to lipa. W rzeczywistości Patrycja podawała piwo w jakieś obskurnej norze w pobliżu koszar. Żeby tylko podawała…
– Widziałem, jak się wdzięczy do żołnierzy, a z jednym to wyszła a po pół godzinie wróciła. Nawet bluzki nie dopięła. Jakoś nie bardzo wierzę, że było to wyjście na sesję modelingu… – opowiadał mężczyzna.
W ten sposób do Patrycji przylgnęła etykietka puszczalskiej. Trochę się tego widać wstydziła, bo praktycznie przestała na wieś zaglądać. Nawet na pogrzebie ojca, który po pijaku spadł z drabiny i zabił się, nie była.
Zaginięcie Patrycji Łuczak zgłosiła jej koleżanka z pracy, Zofia Trybulska. Matka dziewczyny nie miała pojęcia, gdzie córka się podziewa; nie widziała jej blisko rok. Trybulska udała się na policję, gdy minęły dwa tygodnie nieobecności Patrycji w pracy. Początkowo była przekonana, że dziewczyna wyjątkowo ostro gdzieś „zabalowała” – co już parokrotnie jej się zdarzało. Obracała się nie tylko w środowisku żołnierskim, ale i między najgorszymi mętami w S. Kilkudniowe pijaństwa w takich kręgach są na porządku dziennym.
Policja w S. zgłoszenie przyjęła, ale nie szukała zaginionej zbyt gorliwie. Owszem, funkcjonariusze pofatygowali się do mieszkania, w którym Patrycja wspólnie z inną młodą kobietą wynajmowała pokój i dowiedzieli się od gospodyni, że ta nie widziała dziewczyny od kilkunastu dni, ale nie uznali by było w tym coś podejrzanego. Byli przekonani, że Patrycja zrobiła sobie po prostu dłuższe wolne i bez uprzedzenia wyjechała gdzieś w Polskę, albo nawet za granicę. Pobawi się i wróci. Z relacji właścicielki mieszkania oraz Zofii Trybulskiej wynikało, że zaginiona jest osobą lekkomyślną, „postrzeloną” – mówiąc potocznie – i stać ją było na takie zachowanie.
Nie wzięto pod uwagę innej możliwości, chociaż od właścicielki wynajmowanej przez Patrycję stancji, policjanci dowiedzieli się, że dziewczyna pozostawiła tu wszystkie swoje ubrania i rzeczy osobiste. Ten fakt powinien postawić pod wielkim znakiem zapytania hipotezę, że po prostu wyjechała. Ale tak się nie stało. Policja w S. najwyraźniej pokpiła sprawę.
Telefony do żołnierza
Niecały rok później wyjaśniła się zagadka nagłego zniknięcia Patrycji Łuczak. Na terenie garnizonu wojskowego w S. były prowadzone prace budowlane. Między innymi rozbudowywano kompleks obiektów gospodarczych. W tym celu należało najpierw wypompować wodę z niewielkiego stawu znajdującego się na tyłach jednostki, a następnie zasypać nieckę i wyrównać oraz uzbroić teren pod budowę.
W trakcie osuszania stawu ekipa budowlana natrafiła na szczątki ludzkie. Leżały na dnie w przybrzeżnych wodorostach, częściowo przykryte mułem. Budowlańcy wezwali policję, która zajęła się zabezpieczaniem miejsca znalezienia zwłok. Policyjny lekarz, który je badał, stwierdził, że przebywały w wodzie dłuższy czas, w przybliżeniu około roku. Znajdowały się w stanie daleko posuniętego rozkładu.
Na pewno były to zwłoki kobiece, co dało się stwierdzić nawet bez specjalistycznych badań, jako że były ubrane w coś co wiele miesięcy temu było letnią sukienką. Kilka metrów dalej leżała zbutwiała damska torebka. Znaleziono w niej między innymi dowód osobisty na nazwisko Patrycji Łuczak. Był to dokument tzw. nowej generacji, wykonany z plastiku. Dlatego zachował się w stanie niemal nienaruszonym.
Sekcja zwłok wykazała, że kobieta, której ciało znaleziono w stawie na terenie garnizonu, została uduszona. Na pewno już nie żyła, gdy została wrzucona do wody.
Śledztwo przejęli policjanci z Wydziału Dochodzeniowego KWP w pobliskim mieście wojewódzkim. Energicznie zabrali się do pracy. Przede wszystkim zlecili wykonanie komputerowej rekonstrukcji twarzy zwłok. W ten sposób uzyskano stuprocentową pewność, że na dnie stawu znaleziona została Patrycja Łuczak (istniała przecież teoretyczna ewentualność, że torebka i dowód osobisty nie należały do zamordowanej kobiety).
Okazało się też, że Patrycja Łuczak od 11 miesięcy figuruje w rejestrze osób zaginionych. Ustalono, że były prowadzone przez miejscową policję poszukiwania dziewczyny, ale – jak napisaliśmy wcześniej – należałoby je uznać za działania pozorowane, które nie przyniosły żadnego rezultatu.
– Nawet nie chciało im się przesłuchać dziewczyny, która mieszkała z Patrycją na stancji – narzekał prowadzący dochodzenie nadkomisarz Krzysztof K. Niezadowolenie było w pełni uzasadnione, jako, że owa kobieta już tam obecnie nie mieszkała a ustalenie aktualnego miejsca zameldowania Arlety Strugło zajęło wywiadowcom ponad tydzień.
Dziewczyna doskonale pamiętała swoją byłą współlokatorkę. Opowiedziała policjantom o jej stylu życia, upodobaniach do podrywania żołnierzy z garnizonu, również o nieciekawych znajomościach z miejscowymi lumpami. Nie wiedziała jednak, co się mogło z nią stać. Przyznała, że Patrycja na krótko przed zaginięciem parokrotnie dzwoniła do jakiegoś mężczyzny i długo z nim rozmawiała.
– Myślę, że to był wojskowy – stwierdziła Arleta Strugło. – W czasie jednej z tych rozmów usłyszałam, jak Pati mówi ze złością: >>Co mnie obchodzi, że akurat masz wartę?! Przyjdę, bo musimy to załatwić<<, czy coś w tym stylu. Jeśli mnie pamięć nie myli, to wkrótce potem – tego samego dnia – tak, teraz sobie przypominam, Patrycja wyszła i już na stancję nie wróciła.
Arleta nie znała jednak imienia (nazwiska ma się rozumieć, także) owego żołnierza, ani też nie potrafiła podać dokładnej daty tej rozmowy. W grę wchodziło 5 – 6 dni. Wystarczyło jednak porównać policyjny wpis zgłoszenia zaginięcia Patrycji Łuczak. Miał on miejsce 7 sierpnia ubiegłego roku. Osoba, która zgłosiła zaginięcie, czyli Zofia Trybulska, stwierdziła, że dziewczyna „od dwóch tygodni nie pokazuje się w pracy”. A to znaczyło – o ile dosłownie wziąć owe dwa tygodnie – że Patrycja zaginęła 24 lipca. Na krótko przed zniknięciem umawiała się z kimś na spotkanie. Z żołnierzem z garnizonu, który tego dnia miał wartę.
– Pamiętam dokładnie, że ostatni raz rozmawiałam z nią 24 lipca – potwierdziła Trybulska. – Nazajutrz nie przyszła do pracy. Zapamiętałam, bo 24 lipca są imieniny Krystyny i wybierałam się do matki, by złożyć jej życzenia. Patrycja upierała się, że Krystyny jest w marcu, a ja musiałam jej tłumaczyć, że również w lipcu, choć nie tak popularne.
– Ona wyraźnie kokietowała jednego żołnierzyka – powiedziała policji Trybulska. – Takiego wysokiego, przystojnego chłopaka. Na imię miał Paweł. Zdaje się, że do niczego między nimi nie doszło, bo on traktował ją obojętnie, choć rumienił się jak panienka, gdy mu prawiła komplementy.
Garnizon. Warta. Paweł. Elementy układanki zaczęły do siebie pasować. Policja poprosiła o współpracę wojsko. Ustalono nazwiska żołnierzy, którzy 24 lipca ubiegłego roku pełnili służbę wartowniczą w garnizonie. Był wśród nich starszy szeregowy Paweł Głoziewski, na stałe mieszkający w L., 500 kilometrów od S.