Mówili, że złodziej u siebie nie kradnie. Uwierzyli, że takiego sąsiada ze świecą szukać. On, tak szybko jak z więzienia wyszedł, do niego wrócił
15 stycznia 2018
Kiedy w 2008 roku zniknęło w ten sposób niedawno zakupione auto Janiny D., mieszkającej w tej samej klatce schodowej co Sławomir W., zrozpaczona kobieta poszła po pomoc do sąsiada. Miała powody, aby rozpaczać. Mercedes kupiony kilka dni wcześniej za kwotę 60 tys. zł nie został jeszcze przerejestrowany i co gorsza był nieubezpieczony, a w odzyskanie go przez policję, Janina D. nie wierzyła.
Sławomir W. po wysłuchaniu prośby sąsiadki powiedział, że zobaczy co się da zrobić i tego samego dnia wieczorem poinformował ją, że może jej Mercedesa wykupić od złodziei za kwotę 15 tys. zł. Kobieta była w sytuacji bez wyjścia i zapożyczywszy się zgromadziła taką kwotę i przekazała sąsiadowi.
Następnego dnia Mercedes stał zaparkowany we wskazanym przez niego miejscu. Oczywiście, Janina D. natychmiast przestawiła go do garażu znajomych i pobiegła, aby auto ubezpieczyć.
Była wdzięczna Sławomirowi W. za pomoc, zwłaszcza, że ostatecznie transakcja odkupu ukradzionego samochodu zamknęła się kwotą 12 tys. zł. O tym, że sąsiad ma takie możliwości w tajemnicy opowiedziała sąsiadkom (tym siedzącym zwykle na ławce przed klatką schodową), wiec szybko o zdarzeniu dowiedzieli się wszyscy mieszkańcy bloku. Oczywiście pojawiły się komentarze, że Sławomir W. sam ukradł ten samochód i sam go od siebie wykupił, ale nie sposób było mu to udowodnić.
Dwa lata później do Janiny D. i jeszcze jednej sąsiadki o pomoc zwróciła się Anna W. żona Sławomira W. Prosiła je, aby potwierdziły, że tydzień wcześniej w godzinach wieczornych widziały jej męża, kiedy przyjechał pod blok, a następnie wszedł do domu. Twierdziła, że złośliwi policjanci chcą wrobić jej niewinnego męża w dokonanie napadu na drugim końcu Polski, bo podobno pokrzywdzony pracownik kantoru rozpoznał go na podstawie jakiegoś starego zdjęcia sprzed 10 lat, które pokazali mu policjanci. Anna W. twierdziła, że w tym czasie mąż był w domu, a ponieważ tylko ona może to potwierdzić, to takie alibi może nie wystarczyć. Z jego przeszłością sąd skaże go na dziesięć lat, bo nie da rady wybronić się i udowodnić, że jest niewinny, dodała na koniec płacząc Anna W.
Sąsiadki następnego dnia po zeznaniach Anny W. zostały wezwane do komendy i zeznały to, o co prosiła. Pomimo sceptycyzmu policjantów zgodnie twierdziły, że stały przed klatką schodową o godzinie 18.00 tego dnia i z całą pewnością widziały sąsiada parkującego samochód i wchodzącego do domu.
Zgodnie opisały też jego ubiór, bo to dokładnie podyktowała im wcześniej Anna W. Następnego dnia Sławomir W. opuścił policyjny areszt. Nie sposób dziś ustalić, czy jakoś odwdzięczył się sąsiadkom za pomoc, ale najprawdopodobniej tak było.
Pokrzywdzony pracownik kantoru, przy okazaniu „na żywo” wycofał się z rozpoznania Sławomira W., jako jednego ze sprawców napadu i sprawa pozostała niewykryta, choć policjanci mieli operacyjne informacje potwierdzające, że to grupa z S. pod wodzą Sławomira W., dokonała tego napadu. Ale wiedza niepoparta dowodami nie pozwala na skazanie kogokolwiek.
Policjanci wiedzieli także o innych przestępstwach popełnianych przez tego recydywistę i stale szukali sposobu, aby mu je udowodnić. Niestety było to niełatwe. Do czasu.
Pechowy splot zdarzeń
Policjanci z Komendy Miejskiej Policji w S. 15 sierpnia 2012 roku zostali powiadomieni przez miejscowy szpital o dowiezieniu przez karetkę pogotowia nieprzytomnego mężczyzny, który wypadł z okna bloku i leżał na trawniku. Zarówno do szpitala, jak i pod wskazany w zgłoszeniu adres udali się policjanci.
Pierwsi dotarli ci skierowani do szpitala i szybko zorientowali się z kim mają do czynienia. Poinformowali dyżurnego w komendzie, że nieprzytomny mężczyzna to notowany kryminalista Sławomir W., który ma najprawdopodobniej połamane żebra, zwichniętą rękę i doznał wstrząśnienia mózgu. Ciekawostką był fakt, że mężczyzna miał na rękach cienkie gumowe rękawiczki.
Natomiast policjanci skierowani pod blok znaleźli na trawniku dużo kawałków szkła z rozbitych szyb. Od razu widać było, że zdarzenie miało związek z mieszkaniem na drugim piętrze, bo tam było rozbite okno, o czym dobitnie informowała fruwająca na zewnątrz firanka.
W mieszkaniu tym policjanci zastali 26-letniego brata właścicielki mieszkania Anety R., Arkadiusza R. Mężczyzna był bardzo zdenerwowany i oświadczył im, że właśnie wybierał się do komendy, aby powiadomić o całym zdarzeniu. Opowiedział policjantom, że przejeżdżając przez S. podjechał do siostry, aby podlać rośliny w jej mieszkaniu, bowiem ona przebywa na urlopie w Hiszpanii. Z siostrą umówił się, że co kilka dni będzie podlewał rośliny i wietrzył mieszkanie podczas jej dwutygodniowej nieobecności.
Kiedy wchodził do mieszkania drzwi były zamknięte na zamek. W środku jednak zastał nieznanego mu mężczyznę. Od razu więc zorientował się, że ma do czynienia z włamywaczem. Wskazywały na to również dwie spakowane torby stojące na środku pokoju.
Później okazało się, że były w nich same cenne rzeczy, takie jak futro siostry, skórzana kurtka, biżuteria, komputer i zegarki.
Przyłapany w mieszkaniu złodziej rzucił się na Arkadiusza R., ale nie dał sobie z nim rady. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że Arkadiusz R. trenuje od lat pchnięcie kulą, ma ponad 190 cm wzrostu i jest naprawdę potężnie zbudowanym mężczyzną.