Zośka w duchu buntowała się i kombinowała, jak wyjść na swoje. Szefowa zarabiała na boku znacznie więcej, niż pozostałe ekspedientki
17 sierpnia 2017
W swojej klasie Zosia Kamińska nie wyróżniała się niczym szczególnym. Za to przed balem maturalnym, w przeciwieństwie do większości koleżanek, nie martwiła się o partnera. Od dwóch lat miała chłopaka, za którego zamierzała wyjść zaraz po skończeniu szkoły. Jasiek był od niej pięć lat starszy, a – co ważniejsze – pracował jako nauczyciel wuefu i miał pełny wkład na książeczce mieszkaniowej.
Najlepsza przyjaciółka dziewczyny, Halina, droczyła się z nią:
– Tak ci pilno, by prać facetowi skarpety i gacie? Poza tym mąż to zaraz dzieciaki i pieluchy. Ja tam wolę najpierw się wyszaleć.
– Szaleć można i po ślubie. A gdy się pobierzemy, to szybciej dostaniemy mieszkanie. Widziałaś to nowe spółdzielcze osiedle? Łazienka z ciepłą wodą, centralne ogrzewanie… Nie to, co nasza stara kamienica z wychodkiem na półpiętrze! – broniła swoich racji Zosia.
Zmienił stryjek…
Młoda para, która już pół roku po ślubie spodziewała się dziecka, rzeczywiście mogła liczyć na przyspieszony przydział mieszkania. Gdy okazało się, że Zosia urodzi bliźniaki, przyszła mama nie posiadała się ze szczęścia.
– Jasiek był u dyrektora i on dzwonił do prezesa spółdzielni. Obiecali, że dostaniemy mieszkanie zaraz po Wielkanocy. W dodatku nie M-3, a M-4, bo będzie nas czworo – chwaliła się Halinie.
Euforia Zofii nie trwała jednak długo. Bliźniaki były bardzo absorbujące, więc młodzi małżonkowie nie mogli myśleć o rozrywkach. Zła na cały świat Zosia spotykała czasem dawne koleżanki szkolne i miała okazję do niezbyt miłych porównań. W odróżnieniu od niej, Halina, Angela i Ewka po pracy miały wolne, a pensję przeznaczały nie na kaszki i śpiochy, lecz na modne ciuchy. W dodatku romantyczny i czuły narzeczony, po ślubie zmienił się nie do poznania.
– Mógłbyś wcześniej wracać do domu! Ja z tymi dzieciakami rady sobie nie daję! W dodatku po wszystko trzeba stać w kolejkach, aż nogi puchną – poirytowana witała w progu męża, który coraz częściej wracał do domu dopiero na kolację.
– Jasne! Będę z tobą niańczył dzieciaki, a pieniądze nam z nieba spadną! I tak ciągle narzekasz, że nie wystarcza do wypłaty – burczał w odpowiedzi.
Z jednej pensji coraz trudniej było utrzymać całą rodzinę, toteż kłótnie w domu Kamińskich powtarzały się coraz częściej.
– Faktycznie, głupia byłam, że tak spieszyłam się z wyjściem za mąż – przyznała się wreszcie Halinie, która podobnie jak inne koleżanki urządziła się o wiele lepiej.
Ona też planowała małżeństwo, ale – w odróżnieniu od Zosi – nadal pracowała, a po urodzeniu dziecka mogła liczyć na urlop macierzyński.
Pomocna dłoń
W lipcu 1977 roku, bliźniaki skończyły trzy lata i Zofia Kamińska zaczęła szukać pracy. Teoretycznie, po technikum ekonomicznym nie powinna mieć problemów ze znalezieniem odpowiedniego do kwalifikacji zajęcia. W praktyce jednak odprawiano ją z kwitkiem wszędzie, gdzie składała podanie o przyjęcie.
– Co się pani dziwi? Praktyki nie ma pani żadnej, a jeśli mam do wyboru dziewczynę po szkole i matkę dwójki dzieci, to wiadomo, kogo wolę zatrudnić. Po tygodniu, dwóch dzieciaki złapią w przedszkolu jakąś infekcję i zaczną się zwolnienia. I tak będzie przez kilka lat – oświadczyła jej bez ogródek kadrowa w banku.
Odmówiono jej również zatrudnienia w spółdzielni meblarskiej i na poczcie. Zofia wracała do domu bliska płaczu, gdy natknęła się na panią Annę, dobrą znajomą matki. Ta, wysłuchawszy żalów Zosi, klasnęła w dłonie.
– Ale to się dobrze składa, bo u nas zwalnia się miejsce! Kierowniczka idzie na emeryturę, a ja po niej będę szefową sklepu. No i na stanowisko ekspedientki wybiorę sobie kogo zechcę.
– Pani Aniu, naprawdę mogę liczyć na pracę?
– Wolę pracować z kimś, kogo znam, bo licho wie jakiego pracownika przyślą mi z kadr.
– Mogę zacząć nawet jutro! – ucieszyła się Zosia.
– No, nie tak szybko. Napiszesz podanie i sama pójdę z nim do szefa GS-u.
Nie była to praca, o jakiej marzyła Zofia, ale cóż było robić? Ekspedientka w sklepie mięsnym to zresztą nie był taki zły pomysł, zważywszy na coraz gorsze zaopatrzenie na rynku.
– Wreszcie Jasiek przestanie narzekać, że na obiad albo placki, albo naleśniki. Bo przecież łatwiej mi będzie coś dostać bez kolejki – myślała Zofia.
Rzeczywiście było łatwiej. Rodzina Zofii miała teraz okazję objadania się specjałami, o jakich nawet nie śnili. Od razu poprawiła się też atmosfera w domu Kamińskich. Jasiek przestał jadać obiady w stołówce szkolnej. Po pracy zabierał chłopców z przedszkola i pędził z nimi do sklepu żony, aby odebrać siatkę z takimi smakołykami jak: polędwiczki, szynka, kabanosy czy soczysta wołowina ekstra.
Poza tym, w miarę jak pogarszało się zaopatrzenie w sklepach mięsnych, Zofia otrzymywała coraz liczniejsze dowody sympatii ze strony klientek. Ba, nagle przypomniały sobie o niej dawne koleżanki, z którymi nie utrzymywała kontaktów od kilku lat.
Jednak największym poważaniem wśród kupujących cieszyła się pani Ania, kierowniczka sklepu. To ona po przyjściu towaru decydowała, co idzie „na sklep”, a co zostaje na zapleczu. Ona też rozdzielała najlepsze mięso i wędliny do przygotowanych na zapleczu siatek, po które zgłaszali się specjalni klienci.