Zośka w duchu buntowała się i kombinowała, jak wyjść na swoje. Szefowa zarabiała na boku znacznie więcej, niż pozostałe ekspedientki
17 sierpnia 2017

Czarna niewdzięczność
Nie minął rok, a szczupła sylwetka Zofii wyraźnie się zaokrągliła. Wpłynęły na to zarówno obfite domowe posiłki, jak zwyczaj podjadania w czasie pracy. Ale jak tu było sobie odmówić plasterka pachnącej szynki, kawałka świeżutkiego serdelka albo wędzonego boczku? Tym bardziej, że za smakołyki nie płaciła.
Sposób na darmowe drugie śniadanie był niezwykle prosty. Nie odkryła go zresztą Zofia, ale podpatrzyła u szefowej i dwóch starszych stażem ekspedientek. Ważąc czy to kawałek mięsa, czy wędliny, każda z nich doliczała do zważonego towaru jedno deko. Kupujący tego zazwyczaj nie zauważali, a jeśli nawet, to ekspedientka udawała, że się pomyliła. Klienci rzecz jasna najczęściej machali na to ręką – o kilka groszy nie warto robić awantury w sklepie i zrażać do siebie ekspedientki.
Po całym dniu pracy Zofia potrafiła uzbierać w ten sposób niezłą sumkę, która pokrywała nie tylko koszt podjadania w sklepie, ale również znaczną część należności za domowe zakupy. Wszystko byłoby jak należy, gdyby nie chciwość. Któregoś razu kobieta pomyliła się aż o dziesięć deko, czego klientka w ogóle nie zauważyła, a sama Zofia odkryła dopiero przy wydawaniu reszty.
W pierwszym odruchu chciała sprostować pomyłkę, ale żal jej się zrobiło paru złotych zarobionych na lewo. Wieczorem, przed snem, doszła do wniosku, że ważąc mięso czy wędliny może doliczać klientom nie jedno, ale dwa lub trzy deka. W ten sposób „zarobi” znacznie więcej!
Oszukańcze sposoby Zofii nie uszły uwagi kierowniczki sklepu, która wzięła ją w obroty:
– Zośka, powiem to tylko raz: koniec z oszukiwaniem na wadze! Przyjrzałam ci się dobrze i obawiam się, że przez ciebie wszystkie będziemy mieć kłopoty. Jeśli jeszcze raz zobaczę, że oszukujesz podczas ważenia, wylecisz ze sklepu na zbity pysk!
Zośka zaczerwieniła się i obiecała solennie poprawę. W duchu jednak buntowała się i kombinowała, jak wyjść na swoje. No bo jakże to tak? Szefowa zarabiała na boku znacznie więcej, niż pozostałe ekspedientki, odkładając najlepszy towar dla stałych klientów. W zamian, jako dowód wdzięczności, otrzymywała – koniaki, bombonierki czy po prostu gotówkę. Cóż więc znaczyło tych kilka dekagramów doliczonych do wagi przez Zofię? Donos na milicję lub do sanepidu nie wchodził w grę, bo i tam kierowniczka miała swoich klientów. Tak więc Zośce musiał w tej sytuacji wystarczyć niedawno kupiony, nowy segment, ale już z marzeniami o pralce automatycznej i wczasach w Kołobrzegu musiała się pożegnać!
Pomysł na rozwiązanie problemu Zofii przyniosło samo życie. Był luty 1982 roku, najgorszy czas stanu wojennego.
Któregoś dnia w drodze do pracy Zośka natknęła się na niewielki pakunek. Odruchowo podniosła paczkę, zajrzała do środka i aż nią zatrzęsło – to była „bibuła”, czyli zakazane gazetki, które musiał zgubić nieostrożny kolporter. Odruchowo odrzuciła paczkę na pryzmę śniegu, ale po paru krokach zawróciła. Wokół nie było żywego ducha, nikt jej nie widział. Szybko schowała paczkę do siatki i pobiegła co tchu do pracy. A tam, na zapleczu, schowała „bibułę” za szafkę z roboczymi fartuchami.
Donos na szefową to już była fraszka. Podczas przeszukania „władza” bez trudu znalazła pakunek. Kierowniczka sklepu wyszła co prawda obronną ręką z zarzutów o działalność przeciwko władzy ludowej, ale przed utratą pracy nie uchroniły jej nawet dobre kontakty ze „specjalnymi” klientami. Tak się złożyło, że nową kierowniczką sklepu został nie kto inny, jak Zofia Kamińska. Wprawdzie była ona najmłodsza stażem, ale przecież – w odróżnieniu od koleżanek – miała skończone technikum ekonomiczne.
Apetyt na kasę
Niedługo po awansie, Zofia Kamińska przejęła wszystkich stałych klientów byłej kierowniczki, a oprócz tego przybyło do ich grona wielu nowych. Zaowocowało to tym, że lepsze mięso i wędliny „na sklep” nie trafiały wcale, a wyczekujący w długich kolejkach zwykli klienci w większości odchodzili z kwitkiem.
Klientela sklepu szybko połączyła zmianę obsady sklepu z pogarszającym się zaopatrzeniem. O ile pani Ania dbała o to, by od czasu do czasu „rzucić” na sklep lepszy towar, nowa kierowniczka nie liczyła się wcale z rosnącym wzburzeniem tłoczących się w kolejkach ludzi. Nie uszło też uwadze klientów łakomstwo Zofii, która, okrągła niczym księżyc w pełni, nawet ważąc towar przeżuwała na oczach klientów kęsy smakowitych wędlin.
– Obżera się od rana do wieczora, to nic dziwnego, że w sklepie pustki – komentowano w kolejce.
– Ja to pamiętam, jak do sklepu ją przyjęli. Chude toto było, sama skóra i kości. A teraz w drzwiach się ledwo mieści!
– Naszą kiełbasę zżera! W zeszłym miesiącu połowy kartek nie wykupiłam, bo towaru im nie wystarczyło.
– Bo pani przydziałem opychała się ta kiełbaśniczka!
Czy Zofia Kamińska wiedziała, że zyskała sobie przezwisko „Kiełbaśniczka”, czy też nie, to i tak nic sobie z tych komentarzy nie robiła. Nie zrobiło też na niej wrażenia powołanie kolejkowego komitetu, który żądał kontroli dostarczanego do sklepu towaru. Splatając tłuste niczym serdelki palce zastanawiała się, kiedy koleżanka ze sklepu przemysłowego podrzuci jej obiecany talon na pralkę automatyczną oraz za ile miesięcy uskładają z Jaśkiem na upragnionego malucha.