ARCHIWALNE WYDANIE

10/2007 (254)

SPIS TREŚCI

OD REDAKCJI

Przeczytaj, zanim podpiszesz. Kiedy przed dwoma miesiącami kończyłem pisanie redakcyjnego „wstępniaka” poświęconego oszustom ubezpieczeniowym nie spodziewałem się, że artykuł spotka się z tak szybką reakcją ze strony naszych Czytelników. Odebrałem kilkadziesiąt telefonów oraz listów, w których stanęliście Państwo… po stronie oszustów ubezpieczeniowych. Nigdy bym się tego nie spodziewał i w pierwszym momencie taka postawa była dla mnie sporym zaskoczeniem. Zacząłem zadawać sobie pytania, na które nie umiałem znaleźć odpowiedzi: dlaczego ludzie solidaryzują się z takimi zachowaniami? Dlaczego – nazywając rzecz po imieniu – człowiek popełniający przestępstwo często znajduje uznanie w oczach rodziny i najbliższego otoczenia? Dlaczego oszukanie towarzystwa ubezpieczeniowego nie jest powodem do wstydu, a wręcz przeciwnie – oznaką swoiście pojmowanej życiowej przedsiębiorczości i przebojowości? Początkowo nie wiedziałem, skąd bierze się solidaryzm z oszustami ubezpieczeniowymi i dlaczego ludzie tak chętnie przyklaskują takim postawom. Zacząłem drążyć ten temat. I co się okazało? Wielu Czytelników podzieliło się negatywnymi doświadczeniami w kontaktach z ubezpieczycielami i niewypłaconymi odszkodowaniami. – Chciałem się ubezpieczyć od nieszczęśliwych wypadków i ciężkich zachorowań – opowiadał pan Janusz z Dolnego Śląska. – W 2000 roku wykupiłem polisę. Kiedy agent ją wypełniał, byłem przekonany, że dokładnie mu powiedziałem, o jakie ubezpieczenie mi chodzi. Przez kilka lat regularnie opłacałem polisę. Kiedy zachorowałem, okazało się, że odszkodowanie mi nie przysługuje, bo mogę się o nie ubiegać tylko w przypadku trwałej i całkowitej niezdolności do pracy. Rzeczywiście, tak zostało zapisane w umowie, a ja tego nie doczytałem. Przez wiele lat tkwiłem w przekonaniu, że nawet w przypadku zawału dostanę jakieś dodatkowe pieniądze. Wprawdzie to ja się pomyliłem, niemniej czuję się oszukany! Niestety, podobnie było w większości przypadków! Ktoś czegoś nie przeczytał, bezkrytycznie uwierzył doradcy ubezpieczeniowemu albo niezbyt dokładnie sprecyzował, na jakim ubezpieczeniu mu zależy. Dopiero po kilku latach, przy okazji starania o wypłatę odszkodowania, wyszły wady zawartej umowy. W takich sytuacjach jesteśmy skłonni obwiniać o to towarzystwa ubezpieczeniowe, agentów, brokerów, a nigdy samych siebie. A przecież sami jesteśmy sobie winni – gdybyśmy wczytali się w szczegółowe warunki ubezpieczenia z pewnością nie byłoby rozczarowania i pretensji. Przecież zawierając umowę z ubezpieczycielem zaakceptowaliśmy jej zasady własnym podpisem. Dlaczego zatem obwiniamy innych?

Krzysztof Kilijanek