ARCHIWALNE WYDANIE

6/2007 (250)

SPIS TREŚCI

OD REDAKCJI

Strzały na uniwersytecie. Poniedziałek, 16 kwietnia 2007 roku, zapisze się w najnowszej historii Stanów Zjednoczonych jako data najkrwawszej strzelaniny w dziejach Ameryki. 23-letni student z Korei Południowej rozstrzelał na terenie kampusu uniwersytetu Virginia Tech w Blacksburgu w stanie Wirginia 32 osoby: 27 studentów i 5 wykładowców. Przez długi czas ludzie nie byli w stanie pojąć takiej bezmyślnej przemocy. Po raz kolejny powróciły pytania o celowość i konsekwencje powszechnego dostępu do broni. Pierwszy akt kwietniowego dramatu rozegrał się około 7.15, kiedy padły strzały na trzecim piętrze akademika. Sprawca zabił tam dwie osoby. Władze uczelni i policja chyba zbagatelizowały podwójne zabójstwo – nie podjęto bowiem żadnych środków bezpieczeństwa. Najprawdopodobniej nikt nie zorientował się, że groźny strzelec próbujący zabić wiele osób jest wciąż na terenie kampusu i zamierza dalej zabijać. – To oburzające, że po pierwszej strzelaninie nikt nas nie poinformował, że nie powinniśmy wychodzić z naszych budynków, że nie odwołano zajęć – żalił się w rozmowie z reporterem telewizji CNN jeden ze studentów uniwersytetu. Dwie godziny później zabójca wszedł do budynku wydziału inżynierii na drugim końcu kampusu – około 800 metrów od akademika, gdzie padły pierwsze strzały – zamknął łańcuchem drzwi i zaczął chodzić od sali do sali, zabijając kolejne ofiary. Nie celował do nikogo konkretnego, mierzył lufą przed siebie i co chwila pociągał za spust. Tak przynajmniej wynikało z relacji studentów, którym udało się przeżyć kwietniowy dramat: – Gdy zaczął do nas strzelać, rzuciliśmy się na podłogę, zaczęliśmy chować pod ławkami. Rzucać biurka jedno na drugie, by się jakoś ochronić. Po kilku strzałach wyszedł. Wtedy wraz z kolegą rzuciłem się do drzwi i zablokowaliśmy je nogami. On chciał wrócić, szarpał się z drzwiami, potem zaczął w nie strzelać, ale na szczęście w nas nie trafił. I zrezygnował. Poszedł dalej. Za chwilę usłyszeliśmy strzały z następnej sali… – Wyglądał na normalnego chłopaka. Ale dokładnie wiedział, co robił. Wszedł i strzelił wykładowcy w głowę…Bilans działania szaleńca był przerażający: śmierć poniosły 32 osoby, 15 zostało rannych. Zabójca popełnił samobójstwo. Dramat na uniwersytecie Virginia Tech to największe masowe zabójstwo nie tylko na amerykańskich uczelniach, lecz także w całej historii Stanów Zjednoczonych. W ciągu ostatnich 10 lat w amerykańskich szkołach doszło do 17 strzelanin, w których zginęło łącznie 56 osób. Po tragedii w Virginii liczba ta niemal podwoiła się, dochodząc do 89 ofiar. Jak ustaliła policja, seryjnym zabójcą w kampusie w Virginii był 23-letni student anglistyki z Korei Płn. Seung Hui Cho, przebywający w USA niecały rok. Cho użył pistoletu Glock kalibru 9mm i Walther P22, które legalnie nabył w pobliskim sklepie, o czym świadczy paragon kasowy znaleziony przy jego zwłokach. Strzelał bo chciał zemścić się na byłej dziewczynie i jej nowym chłopaku. Problemy osobowościowe sprawiły, że zaczął zabijać również innych ludzi. Ich „wina” polegała jedynie na tym, że znaleźli się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie.

Krzysztof Kilijanek